wtorek, 18 sierpnia 2015

Punkt Widzenia Część XXII

Nie było mnie tu długo... Całe mnóstwo zawirowań osobistych i zawodowych odciągnęło mnie na jakiś czas od pisania. Muszę jednak stwierdzić, że jest to dla mnie najlepszy sposób na stres. Poza tym, tej historii jest już tak blisko do końca, że aż wstyd kończyć ją w tym momencie. 
Ten rozdział może być niespójny... Pisałam go w końcu prawie rok.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania,
Yoru

Część XXII


Junsu nie wierzył własnym oczom. Gdyby przed drzwiami jego mieszkania latał teraz różowy kucyk pony, byłby mniej zaskoczony.
- Kim Junsu, stęskniłeś się za mną?
Kobieta w obcisłej, czarnej sukience, starannie wystylizowanych długich włosach i w nienagannym makijażu ruszyła w jego stronę, stukając obcasami niebotycznie wysokich szpilek. Su nieświadomie zrobił krok do tyłu, jakby obawiając się jej zachowania.
- Go Miyoung... Nie wiedziałem, że wróciłaś do Korei.
- Jestem tu od... - spojrzała na zegarek – Trzech godzin? Zostawiłam tylko rzeczy w domu i postanowiłam cię odwiedzić. Miałam już wracać, ale jak widać było nam pisane dziś się spotkać. Miyoung uśmiechnęła się trochę drapieżnie, a Junsu spiął się jeszcze bardziej. Przypomniał sobie, jak bardzo działał na niego kiedyś ten uśmiech, to zadziorne spojrzenie. Teraz jednak musiał z całą pewnością przyznać, że wszystkie uczucia, jakie żywił kiedyś do tej kobiety zniknęły.
- Nie wiem, czego tu szukasz, ale cokolwiek by to nie było, nie mam teraz czasu. - powiedział zimno. Kobieta nawet nie starała się ukryć zaskoczenia, ale szybko przywołała na twarz ten sam uśmiech.
- Oppa, chciałam tylko porozmawiać – wymruczała i podeszła do niego. Wyciągnęła dłoń, kładąc ją na szyi mężczyzny. Dobrze pamiętała, jak bardzo to lubił.
Junsu zaczął tracić cierpliwość. Strącił dłoń Miyoung i chciał ja wyminąć. Kobieta nie chcąc mu na to pozwolić, zarzuciła ręce na jego szyję i łapczywie wpiła w jego usta.


Gabi śpieszyła się do domu. Ostatnie dni spędziła pochłonięta przygotowaniami do wystawy, na której miała po raz pierwszy wystawić swój obraz i przez to brakowało jej czasu dla Junsu. Dlatego tak bardzo cieszyła się na dzisiejszy wieczór. Zaplanowali wspólną kolację, dobry film i relaksującą kąpiel. Po drodze wstąpiła jeszcze do ulubionej cukierni Su i kupiła czekoladowy torcik, który ostatnio tak zachwalał. To nic, że zwykle nie jadł po godzinie osiemnastej. Była pewna, że tym razem zrobi wyjątek, jeżeli obieca mu, że pomoże mu spalić zbędne kalorie.

Podśpiewując weszła do windy. Pozdrowiła uroczą staruszkę, mieszkającą piętro niżej, otrzymując w zamian uroczy uśmiech. Pełna energii, w podskokach wyszła z windy. Spojrzała jeszcze w lustro wiszące w korytarzu. Poprawiła kilka niesfornych, różowych kosmyków i pociągnęła usta czerwoną pomadką. Mrugnęła do swojego odbicia i z szerokim uśmiechem ruszyła w stronę drzwi swojego mieszkania. Słyszała ściszone głosy, gdzieś na końcu korytarza, ale dopiero po chwili rozpoznała głos Junsu. Po chwil zauważyła go stojącego twarzą twarz z nieznaną jej kobietą. Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła, że nie chce, by ją spostrzegli. Stanęła we wnęce prowadzącej do schodów ewakuacyjnych. Wzięła głęboki oddech i wychyliła się zza rogu. To, co zobaczyła, sprawiło, że na chwilę dosłownie zamarło jej serce. Patrzyła jak Junsu i nieznajoma namiętnie się całują. Miała ochotę ich pozabijać, ale zamiast tego, poczuła jak zupełnie bezwolnie cofa się w stronę windy. Pakunek z ciastem zostawiła pod ścianą i czując łzy napływające do oczu po prostu uciekła.
Tym samym nie mogła zobaczyć, jak Junsu odpycha od siebie dziewczynę i robi jej potworną awanturę...

Marysia właśnie zaparzyła kawę i razem ze świeżymi babeczkami postawiła ją na stole salonie. Wciąż czuła się odrobinę niepewnie, każdy swój ruch poprzedzając chwilą zastanowienia. Jednak z każdym dniem było lepiej. Spędzając czas z mamą Yoochuna zaczynała odczuwać rosnącą między nimi nić sympatii. Miały podobne charaktery i to pozwalało im koegzystować ze sobą zupełnie harmonijnie. Kiedy Marysia nie miała zajęć spędzały wspólnie czas na podwieczorku, okraszając go długimi rozmowami.
Nie inaczej było i tym razem. Starsza z kobiet na początku nie była przekonana, ale domowe wypieki, a przede wszystkim urocze usposobienie dziewczyny sprawiły, że szybko przywykła do tych wspólnych popołudni.
- Marysiu, jak to się stało, że tak świetnie mówisz po koreańsku? - kobieta spojrzała na dziewczynę ze szczerym zainteresowaniem. Blondynka zachichotała nerwowo. Nie chciała kłamać, a prawda wyrwała jej się dość wstydliwa.
- Kiedy z moją przyjaciółką, Gabrysia, miałyśmy po dwanaście, czy trzynaście lat w jakimś programie telewizyjnym obejrzałyśmy film o koreańskiej muzyce. Pokazali tam teledysk Shinhwa. Obie dostałyśmy obsesji! I w końcu doszło do tego, że namówiłyśmy rodziców, żeby znaleźli nam nauczyciela koreańskiego. Z perspektywy czasu myślę, że zależało im, żebyśmy z tej całej manii wyniosły coś pożytecznego. I chyba im się udało, bo miłość do zespołu po jakimś czasie odeszła w zapomnienie, ale jak widać miłość do Korei została.
Pani Park zachichotała, ale był to śmiech serdeczny, bez śladu szyderstwa i Marysia odetchnęła z ulgą. I dopiero wtedy zauważyła, że kobieta lekko się czerwieni.
- Czyżby pani też? - dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo.
- Powiedzmy, że jak Yoochun miał jakieś trzynaście lat chciałam go wysłać na lekcje śpiewu i tańca, pod wpływem ich jednego teledysku - Pani Park przegryzła wargę w zakłopotaniu, zupełnie jak jej syn. Kobiety spojrzały na siebie i jednocześnie wybuchnęły serdecznym śmiechem. Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.

- Niech pani zje babeczkę, a ja sprawdzę kto to.
Marysia nie pozwoliła wstać mamie Yoo. Kiedy tylko otworzyła drzwi, rzuciło się na nią różowe stworzonko wyrzucając z siebie niewyraźny potok słów.
- Gabi! Co się stało?
Blondynka starała się spojrzeć przyjaciółce w zapłakane oczy.
- Wszyscy faceci to najgorsze, obrzydliwe świnie - wychlipała z trudem Gabrysia.
Pani Park zważywszy zamieszanie podeszła do dziewczyn, ale widząc stan różowowłosej spojrzała tylko pytająco na Marysię. Ta wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że sama nie wie, co się dzieje.
- Chodźcie do salonu - zakomenderowała w końcu starsza kobieta - Marysiu, postaraj się uspokoić koleżankę, a ja poszukam jakiegoś wina. Znając moich synów mają gdzieś pochowane i coś mocniejszego, ale na razie i wino wystarczy!
Maryśka była lekko osłupiała, ale bez szemrania poprowadziła przyjaciółkę w stronę kanapy. Jeszcze chwilę zajęło jej kontemplowanie dźwięków dochodzących z pokoju mamy Yoo, zanim skupiła się na załamanej Gabi.

Yoochun wracał do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Nazajutrz mieli sfinalizować umowę dotyczącą książki Jasińskiego i sama ta myśl napawała go optymizmem. Tylko na chwilę jego wyśmienity nastrój popsuł Junsu, wydzwaniający co chwila, żeby dowiedzieć się, czemu Marysia nie odbiera telefonu od kilku godzin. Jednak kiedy tylko przekonał się, że nie ma powodów do zmartwień i porozmawiał, ze swoją dziewczyną znów poczuł się wyśmienicie.
Był pewien, że jego kobiety już śpią. Yoohwana zaś nie spodziewał się do świtu. Dobrze wiedział, czym kończą się te firmowe spotkania przy jednym piwie. Jemu na szczęście udało się wymigać. Okazuje się, że nikt nie ma na tyle odwagi, by być zbyt natarczywym w stosunku do prezesa. A tego dnia marzył tylko o tym, żeby przytulić się do swojej kobiety i głęboko zasnąć.
Trudno więc opisać, jakież było jego zdziwienie, kiedy tylko uchylił drzwi, a z salonu dobiegły go roześmiane kobiece głosy. Zdziwienie to pogłębił tylko widok Marysi, mamy i Gabi rozpartych na kanapach, każda ze szklaneczką bursztynowego płynu w ręku. Na stole obok stała opróżniona do połowy butelka whiskey, w której rozpoznał tą, jaką schował głęboko na czarną godzinę.
- Cześć synku! – matka powitała go z przesadnym entuzjazmem.
- Popatrz Misiaczku, co przed chwilą przyniósł posłaniec.
Marysia trochę niezgrabnie zgramolił się z kanapy i podeszła do wciąż oniemiałego Yoo, stojącego na środku salonu. W ręku trzymała książkę. Podała ją mężczyźnie, a on przez chwilę przyglądał się jej nieprzytomnie.
- Nasza książka, Misiaczku! Zobacz, jaka śliczna wyszła.
Dziewczyna cmoknęła go w policzek i chwiejąc się ponownie opadła na kanapę. Yoochun normalnie czuł ogromną ekscytację na widok swoich nowych wydawnictw. Tym razem też by tak było, ale sytuacja wydawała mu się zbyt absurdalna. Na jego kanapie siedziały trzy, całkowicie pijane kobiety. Co gorsze jedna z nich była jego matką, a druga ukochaną. Widząc jak Gabi próbuje rozlać im kolejne porcje alkoholu, postanowił zakończyć imprezę.
- Gabrysiu, już późno… Może zadzwonię po Junsu i…
- Spróbuj tylko, a będziesz spał na kanapie - wykrzyknęła Marysia.
- Chyba raczej na wycieraczce! – zawtórowała jej matka.
Widząc gwałtowną reakcję kobiet Yoochun zmienił taktykę i choć zżerała go ciekawość, jego priorytetem było położenie ich po prostu spać. Uniósł ręce w geście poddania.
- Dobrze… Żadnego Junsu… Ale chyba już macie dość, moje drogie panie.




Nie czekając na reakcję kobiet zabrał im butelkę. Miał szczęście, że ich stan nie pozwalał im na bardziej zdecydowaną walkę, niż pomruki dezaprobaty. Widząc, że jego mama opadła uroczo na poręcz i wtulając się w nią usypia, a Marysia i Gabi chwieją się niebezpiecznie, postanowił działać jak najszybciej. Podszedł do swojej rodzicielki i nie zważając na jej protesty pociągnął ją do pozycji stojącej. Znienacka doskoczył do niego Harang, warcząc groźnie.
- Zdrajca! - mrukną Yoo, ale nie puścił matki. Na szczęście rozchichotana Maryśka zanurzyła dłonie w gęstym futrze psa, skutecznie odwracając jego uwagę. Dzięki temu mężczyźnie udało się zaprowadzić swoją rodzicielkę do jej sypialni. Kiedy przykrywał ją kołdrą, kobieta otworzyła jedno oko i uśmiechnęła się słodko.
- Fajną synową mi znalazłeś, wiesz? - wymruczała jeszcze zapadając w sen.
- Wiem, mamo – wyszeptał i pocałował kobietę w czoło.
Yoochun wrócił do salonu, gdzie powitała go pusta kanapa. Zaczął nawoływać dziewczyny, ale zareagował tylko pies, tym razem łasząc się do pana.
- Teraz to możesz iść się gonić – Chun odpędził do siebie zwierzaka, który spojrzał na niego z wyrzutem i zwinął się w kłębek na swoim posłaniu.
Mężczyznę zaniepokoiła cisza, która zapadła w mieszkaniu. Szybkim krokiem udał się do swojej sypialni. Kiedy otworzył drzwi oparł się o futrynę i z trudem powstrzymał wybuch śmiechu.
Przyjaciółki spały w poprzek łóżka, oplatając się nawzajem wszystkimi kończynami. Musiała minąć chwila, zanim uświadomił sobie, że ten słodki obrazek, dla niego nie oznacza niczego przyjemnego. Podszedł do szafy, wyciągnął z niej zapasowy koc i z ciężki westchnieniem skierował się do pracowni Marysi, w duchu gratulując sobie pomysłu wstawienia tam kanapy. Zanim zasnął, powziął mocne postanowienie zrobienia krzywdy Junsu, będąc pewnym, że całe to zamieszanie to jego wina.
Changmin siedział w salonie, bezmyślnie głaszcząc Jiji, który rozłożył się na jego kolanach. Byli w domu sami, co ostatnio zdarzało się notorycznie. Jaejoong całe noce spędzał zamknięty w swojej pracowni, a w ciągu dnia latał jak szczeniaczek za tym wymuskanym nowym sąsiadem. Min cieszył się, że jego mężczyzna wyszedł w końcu z dołka. Może nikt oprócz niego nie zauważył, że przez miesiące, kiedy nie miał pracy Jae był przybity, ale też nikt inny nie znał go tak dobrze. Był też naprawdę wdzięczny Yoochunowi, że znów pozwolił mu na ilustrowanie dla swojego wydawnictwa. Wiedział również, że Jaejoong potrzebuje nowych przyjaciół, kontaktu z ludźmi, którego on sam, ze względu na obowiązki, nie mógł mu zapewnić. Jednak świadomość, że te lukę zajmuje właśnie Jang Geunsuk, doprowadzała młodego architekta do szewskiej pasji. Ten wymuskany goguś z czarującym uśmiechem, stał się jego najgorszym koszmarem.
- Changmin-ah! Jak dobrze, że nie kazaliście mi oddawać kluczy! Matko boska! Wyglądasz jak upiór!
Min podskoczył zaskoczony, a Jiji w przerażeniu czmychnął z jego kolan. Mężczyzna spojrzał na stojącą nad nim z groźną miną.
- Marysia? Co ty tu robisz? - na widok dawnej współlokatorki jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech.
- A co? Nie mogę już was odwiedzić z tęsknoty? - dziewczyna wystawiła język i rozejrzała się dookoła. - A gdzie Jae-oppa?
Changminowi nachmurzył się na wspomnienie o chłopaku i prychnął tylko z dezaprobatą. Maryśka słyszała co nieco o sytuacji w jej starym mieszkaniu do Yoohwana, który ostatnio podejrzanie dużo czasu spędzał u Mina i Jae. Dlatego zamiast naciskać, opadła ciężko na kanapę z zamiarem przejścia do ataku. Tak jak podejrzewał Min, wizyta Marysi nie była zupełnie bezinteresowna.
- Changmin-ah! Jeżeli twój wspólnik zginie nagle, w niewyjaśnionych okolicznościach… Czy będzie ci smutno?
- Tak – mężczyzna odparł z poważną miną, w duchu zastanawiając się do czego dąży blondynka – Zawsze jest mi smutno, gdy mam za dużo pracy.
- Szkoda… Nie lubię, jak jesteś smutny, ale to chyba nieuniknione. Ja staram się być rozsądna, ale nie lubię, kiedy ktoś doprowadza do płaczu moją najlepszą przyjaciółkę. Yoochun z kolei ma totalnie dość spania na kanapie. W końcu komuś się wymsknie i będzie kłopot.
Dziewczyna mówiła spokojnie, podgryzając krakersy leżące na stoliku. Changmin przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, po czym prawie usłyszał kliknięcie, kiedy wszystkie fakty ułożyły się w logiczną całość. Nagle jasne stało się, dlaczego ostatnio Junsu chodził jak struty i na większość pytań odpowiadał ponurym warknięciem.
- Dlaczego Gabi mieszka z wami? – tylko tej informacji mu brakowało.
- Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
- Junsu od jakiegoś czasu pracuje w domu. Mówił, że złapał jakieś choróbsko i nie chce zarazić całego biura. Wywiązuje się ze wszystkich obowiązków, więc nawet nie pomyślałem, że coś może być nie tak.
Min w zakłopotaniu przeczesał włosy palcami. W tej samej chwili postanowił, że koniecznie musi odwiedzić przyjaciela. Czuł się okropnie, ze świadomością, że nie zauważył jego problemów.
- Marysiu, postaram się dowiedzieć, o co chodzi. Nie rób nic pochopnego, dobrze? Jeżeli ten kretyn zrobił coś głupiego, sam urwę mu tą pustą głowę.
Dziewczyna spojrzała w oczy mężczyzny, wahając się przez chwilę, ale w końcu niepewnie skinęła głową.

W tym samym budynku, na praktycznie nieużywanej klatce schodowej siedziała dwójka młodych ludzi patrząc sobie w oczy. Błogie uśmiechy przez cały czas nie schodziły im z twarzy. Chłopak pochylił się i delikatnie pocałował dziewczynę w usta. Nie było to nic więcej niż leciutkie muśnięcie warg, ale wystarczyło by pokryła się uroczym rumieńcem. Na ten widok jego uśmiech jeszcze się powiększył, tak że na jego policzki pojawił się mały dołeczek.
- Eunji... - powiedział w końcu, po czym zacisnął zęby na dolnej wardze w geście niepewności. - Pójdziesz ze mną na przyjęcie z okazji wydania książki hyunga?
- Naprawdę chcesz mnie ze sobą zabrać?
W odpowiedzi skinął tylko lekko głową.
- Chcę z tobą iść. Bardzo chcę, ale Yoohwan... Myślisz, że dam sobie radę? Nie przywykłam do takich imprez. I będą tam twoi rodzice, brat! Co jeśli mnie nie polubią?
- Nie martw się – mówiąc to objął ją ramieniem – Żadne z nich nie jest tak porywcze, jak twój kuzyn.
Eunji szturchnęła młodszego z braci Park w żebra, widząc jego ironiczny uśmieszek. Z drugiej strony, nie mogła mieć mu za złe niechęci, jaką żywił do Geunsuka. Niecodziennie obrywa się w końcu klapkiem w potylicę. A cios jej kuzyna był wyjątkowo silny i wyjątkowo perfidny, bo wymierzony podczas ich pocałunku.
- Dobrze! Pójdę tam z tobą.
Na przypieczętowanie swoich słów, Eunji cmoknęła Yoohwana w policzek i znów lekko się zaczerwieniła.

Kim Jaejoong miał niepewną minę. Stał przed niesamowicie ekskluzywnym apartamentowcem obok Yunho, który bez słowa wypalał już trzeciego z kolei papierosa.... Z drugiej z kolei paczki. Malarz patrzył na przyjaciela z rosnącym zdenerwowaniem.
- Stary! - warknął w końcu i wytrącił tlący się niedopałek rąk tancerza. Dopiero wtedy Ho zwrócił na niego uwagę, ale wciąż się nie odzywał.
- Yunho, powiedz mi w końcu, co chcesz osiągnąć?
Mężczyzna zamiast odpowiedzieć, podał przyjacielowi plik dokumentów, które do tej pory kurczowo ściskał w dłoni. Jae patrzył raz na niego, raz na jego wyciągniętą rękę, wciąż nie rozumiejąc.
- Przeczytaj! - Ho wcisną mu papiery i usiadł na pobliskiej ławce, wyciągając kolejnego papierosa.
Jaejoong ostatni raz obrzucił drugiego mężczyznę spojrzeniem i przerzucił je na skrupulatnie spięte kartki. Nigdy nie rozumiał prawniczego bełkotu, ale dzielnie przedzierał się przez kolejne strony, a jego oczy rozszerzały się w coraz większym niedowierzaniu. Miał w ręku pozew sądowy. Yunho naprawdę musiał być zdesperowany skoro miał zamiar ustalić, czy jest ojcem w toku rozprawy. Lee Shimhee na pewno nie oczekiwała takiego obrotu sprawy i Jae był pewien, że kobieta będzie robiła wszystko, żeby sprawa nie miała jednak swojego finału na sali sądowej. Była sprytna, ale przeliczyła się myśląc, że Yunho jest skończonym idiotą. On też potrafił być zdeterminowany i prawie zawsze dostawał to, na czym mu zależało. Był lekkoduchem i bawidamkiem, to niezaprzeczalny fakt, ale teraz postanowił walczyć. Do tej pory pewnie nigdy nie widział się w roli ojca, jednak teraz, kiedy pojawił się szansa, że w drodze jest jego pierwszy potomek, nie miał zamiaru z niego zrezygnować i pozwolić, żeby wychowywał go inny mężczyzna.
- I do czego jestem ci potrzebny? - zapytał Jae, kiedy udało mu się otrząsnąć.
- Będziesz pilnował, żebym nie zrobił niczego, czego potem mógłbym żałować.

Ledwo skończył zdanie,Yunho zerwał się z ławki i zmiął w dłoni zgaszonego papierosa. Wyrwał dokumenty z rąk zszokowanego przyjaciela i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Zrównał krok z kobietą, która przed chwilą wyszła ze sportowego auta i ruszyła do wejścia budynku. Ta dopiero po chwili spostrzegła, że ktoś jej towarzyszy i podniosła na niego spojrzenie. Widząc jego ironiczny uśmiech, zmięła w ustach przekleństwo i przyśpieszyła.
- Hola, hola! - zawołał za nią nie przestając się uśmiechać – Mam coś dla ciebie. Chyba lubisz prezenty?
Lee Shimhee odwróciła się w stronę mężczyzny. Starała się przybrać maskę obojętności, ale w jej oczach czaił się strach i niepewność.
- Czego chcesz? - wysyczała – Czego znowu ode mnie chcesz? Chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że między nami wszystko skończone.
Uśmiech Ho przerodził się w nieprzyjemny grymas, kiedy ponownie się do niej zbliżył. Wcisnął jej w ręce dokumenty, a ona patrzyła na nie zdezorientowana, tak jak wcześniej Jaejoong.
- Napisałeś dla mnie poemat? - próbowała drwić, ale głos lekko jej zadrżał.
- Tak Shimhee, razem z moim adwokatem wspięliśmy się na szczyt finezji.
Jego spojrzenie było tak zimne, że kobieta mimowolnie wzdrygnęła się.
- O czym... O czym ty mówisz?
- Przeczytaj i zastanów się, czy chcesz robić z tego taki cyrk. Ja nie odpuszczę. Moje dziecko będzie wiedziało, kto jest jego ojcem.
- To nie jest twoje dziecko, zrozum to wreszcie.
Mówił to pewnym głosem, ale unikała jego spojrzenia.
- To się jeszcze okaże – wyszczerzył zęby, próbując się uśmiechnąć, ale wyglądał bardziej, jak rozśierodzony drapieżnik.
- Idziemy Jae, już nic tu po nas – odwrócił sie i skierował w stronę parkingu. Jego przyjaciel stał jeszcze chwilę skonsternowany, ale kiedy w końcu zrównał się z Ho, dobiegł ich rozwścieczony głos Shimhee.
- Nie zrobisz tego, Jung Yunho! Słyszysz mnie? Nie masz prawa! Zniszczę cię, rozumiesz?
Histeria w jej głosie dała mężczyźnie widoczną satysfakcję, ale nie miał zamiaru się odwracać. Nie mógł więc zobaczyć jak rzuca ona plik dokumentów na ziemię i w dzikiej bezsilność depcze po nich zapamiętale. Opamiętała się po dłuższej chwili i rozejrzała dookoła. Upewniwszy się, że zwróciła uwagę wszystkich dookoła, szybko podniosła papiery. Upchnęła je w torbie i szybko zniknęła we wnętrzu budynku. Nie wiedziała, że świadkiem sceny, był inny mężczyzna, również przekonany, że jest ojcem jej dziecka.

Yoochun patrzył, jak jego kobieta krąży po pokoju z telefonem przyciśniętym do ucha. Rozmawiał z Changminem już od dobrych dwudziestu minut. A raczej nie rozmawiała, a wysłuchiwała jakiegoś monologu, wydając z siebie tylko krótkie monosylaby, dając swojemu rozmówcy do zrozumienia, że cały czas go słucha. Czuł poirytowanie, bo był to pierwszy raz od dnia, kiedy wprowadziła się do nich Gabrysia, kiedy byli w mieszkaniu sami. Chciał wykorzystać to w jakiś bardziej konstruktywny sposób, niż samotne siedzenie na kanapie z butelką piwa w dłoni. Kilka razy starał się zwrócić na siebie uwagę Marysi, przyciągnąć ją, usadzić na swoich kolanach, ale ona machała wtedy ręką jakby chciała odgonić od siebie natrętną muchę. W jego oczach zalśniła nadzieja, kiedy dziewczyna zatrzymał się i utkwiła w nim swoje spojrzenie. Mina zrzedła mu, kiedy usłyszał, w jaki sposób zakończyła rozmowę.
- Zaraz tam będę.
Marysia kocim krokiem podeszła do Yoo i zarzucając mu ręce na szyję usadowiła się na jego kolanach.
- Misiaczku... - zaszczebiotała, a mężczyzna znają ten ton, aż za dobrze wiedział, czego może się spodziewać – Pojedźmy teraz do biura Changmina.
Maryśka niedawno odkryła, że słodki głosik i chwila czułości mają ogromny wpływ na jej zdolności perswazji. Mężczyzna jednak tym razem postanowił być nieugięty.
- Wystarczająco już się z nim nagadałaś. Teraz zajmij się mną.
Spojrzał na nią maślanymi oczkami, a ona w odpowiedzi pocałował go w policzek i nachyliła się do jego ucha.
- Wiem, co zrobić, żebym mogła się teraz zajmować każdego wieczora. Żebyś mógł odzyskać swoje łóżko, żeby Gabi pogodziła się z Junsu.
Stanęła na nogi i wyciągnęła rękę do mężczyzny. Widziała jak na jego twarzy pojawia się uśmiech, ale z oczu nie znika podejrzliwość.
- Naprawdę? - zapytał tylko, a kiedy skinęła głową poderwał się nagle i obdarzył ją krótkim, ale głębokim pocałunkiem, po czym pociągnął za sobą na parking.
Kiedy byli już w drodze, oboje wyglądali jakby gwiazdka przyszła wcześniej. I nie chodziło tu wcale o to, że nie lubili Gabrysi. Szczególnie Marysia, kochała swoją przyjaciółkę, która była dla niej jak siostra. Ale oboje marzyli o odrobinie prywatności, o wspólnych wieczorach, do których w tym krótkim czasie tak bardzo przywykli. Dlatego wchodząc do biurowca, gdzie znajdowało się biuro architektów nie mogli przestać się uśmiechać.

- Możesz mi w końcu powiedzieć, co takiego wymyśliliście z Changminem? - Yoochun przez całą drogę próbował wyciągnąć choć część planu ze swojej dziewczyny, ale ta tylko zbywała go milczeniem. Teraz w windzie, podjął kolejną próbę.
- Ślub – odpowiedziała, kiedy drzwi otworzyły się na ich piętrze. Był tak oniemiały, że prawie nie zdążył wysiąść, ale otrząsnął się i po chwili podążał za rozpromienioną Marysią.
Dziewczyna wpadła do biura niemal w podskokach.
- Kim Jusnu!
Dopadła swoją ofiarę z chytrym uśmieszkiem na ustach. Za raz za nią stał Changmin z podobną miną.
- Marysiu! On miał ci wszystko wyjaśnić. Myślę, że Gabrysia mnie wtedy widziała. A ja nie chciałem. Odepchnąłem ją. Wiem jak to wyglądało. Ale to nie tak. Ja kocham tylko Gabi.
Su plątał się w zeznaniach. Był przerażony, bo niestety przyjaciółka jego ukochanej miała w tym pojedynku za sekundanta jego wspólnika. Jeden fałszywy ruch i mogło być po nim. Wiedział jednak, że ta rozmowa to dla niego ostatnia szansa. Kobieta jego życia nie chciała go widzieć, nie odbierała telefonów. Zniknęła dokładnie w dniu pojawienia się jego byłej, Go Miyoung. Był pewien, że ich wtedy widziała i cholernie żałował, że jej wybuchowy charakterek nie dał o sobie znać właśnie w tamtej chwili. Wolałby wściekłą awanturą, a nawet rękoczyny, a nie jej ucieczkę. Czuł się bezradny, a najgorsze byłe chwile, które spędzał samotnie w ICH mieszkaniu. Teraz zaś spuścił głowę i czekał na słowa Marysi jak skazaniec na wyrok.
- Wierzę ci. Naprawdę ci wierzę. Dlatego mam pomysł, jak przekonać do twojej wierności moją przyjaciółkę. Jest on trochę szalony, ale razem z Minem uznaliśmy, że to dla was jedyna szansa.
Dziewczyna odwróciła się do swojego byłego współlokatora, żeby wymienić z nim przebiegłe uśmiechy. Junsu spojrzał na stojącego w drzwiach Yoochuna, próbując wyczytać coś z jego twarzy. Ten jednak wzruszył tylko ramionami dają znać, że sam nie wie, o co może chodzić. Był bowiem przekonany, że odpowiedź w windzie była tylko niewinnym żartem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zależy mi na waszych komentarzach i opiniach, więc dziękuję za każde dobre słowo :D