Cześć XXIV
Dwaj
mężczyźni siedzieli na kanapie ze spuszczonymi głowami. Obaj
rzucali pełne obawa spojrzenia na blondynkę, która w furii krążyła
po pokoju. Kiedy tylko napotykali jej wzrok ponownie zwracali oczy ku
podłodze. Starszy po kilku minutach postanowił się odezwać.
-
Marysiu!
-
Milcz Yoochun! Dla własnego dobra.
-
Ale noona... - drugi zrobił żałosną minę.
-
Ty też, Yoohwan-ah! - Stanęła naprzeciwko nich i oskarżycielsko
wskazywała palcem to jednego to drugiego – Jesteście...
Bezczelni! Wydaje wam się, że jesteście tacy sprytni, tacy
błyskotliwy. Tylko, że moje życie nie jest waszym poligonem
doświadczalnym, na którym możecie testować swoje wątpliwe
zalety! Jeszcze raz zrobicie coś bez mojej zgody.... Jeszcze raz...
Poczuła,
jak pod powiekami zbierają jej się łzy bezsilności. Zrzuciła z
nóg szpilki, które ciągle miała na sobie, wsunęła wygodne
baleriny i zawołała psa. Przypięła Harangowi smycz i bez słowa
wyszła z mieszkania. Pozwoliła, żeby to jej towarzysz wybrał
kierunek spaceru. Kiedy dotarli do pobliskiego parku, opadła
zrezygnowała na ławkę. Pozwoliła psu buszować po okolicy bez
smyczy, ale on wyjątkowo nie chciał się od niej oddalać. Położył
łeb na kolanach dziewczyny i przyglądał jej się swoimi brązowymi
oczami. Marysia zatopił palce w sierści na jego karku.
-
Harang-ah, twój pan jest strasznym idiotą, wiesz? Zresztą jego
brat też. Jak oni mogli mi to zrobić?
Zwierzak
szczeknął cicho.
-
Myślisz, że chcieli dobrze? Szkoda tylko, że im nie wyszło.
Westchnęła
i przytuliła się do psa. Było już po dwudziestej drugiej, ale po
parku wciąż krążyli ludzie, spacerujące pary, biegacze, czy po
prostu przechodnie. Każdy zwracała uwagę na białą, blondwłosą
kobietę, mówiącą do swojego pupila w jakimś dziwnym języku. Ona
natomiast była całkowicie zatopiona we wspomnieniach ostatnich
kilku godzin.
Szok
na twarzy Zośki, szybko zastąpił krzywy uśmiech.
-
W co ty pogrywasz? - zapytała siostrę.
-
Ja nic nie wiedziałam... To znaczy, o książce taty wiedziałam.
Ale nie wiedziałam, że tu będziesz... Chciałam wyjaśnić, ale
Yoochun... Nie gniewaj się.
Mówiły
po polsku, więc nikt nie mógł ich zrozumieć.
-
Nie wiedziałam, że jesteś taka cwana – Zośka spojrzała na nią
z pogardą – Wiedziałam, że ci zależy na tych bzdurach, ale żeby
aż tak?
-
Jakich bzdurach?
-
To najgorsza książka naszego tatusia – ostatnie słowo niemal
wypluła tonem przepełnionym niechęcią. Marysia poczuła niemiłe
ukłucie sercu. Oczy zaczynały jej wilgotnieć, ale nie chciała
robić scen.
-
Wyjdźmy na taras, proszę. Porozmawiajmy.
-
Nie wiem, czy mamy o czym, ale skoro nalegasz.
Głos
starsze z sióstr był przepełniony kpiną. Maryśka starała się
zachować spokój i ruszyła do wyjścia. Yoochun chciał iść za
nią, ale wystarczyło jedno ostre spojrzenie, żeby zrezygnował z
tych zamiarów.
-
Jeżeli myślisz, że mnie przechytrzyłaś, to się mylisz,
dziewczynko.
Zośka
odezwała się pierwsza, po długiej chwili krępującej ciszy.
Marysia nie mogła zrozumieć, dlaczego głos jej siostry był tak
przepełniony ironią. Nie rozmawiały od lat i dziewczyna miała
nadzieję, że kiedy wszystkie emocje związane ze śmiercią ojca
opadną, będą mogły się w końcu dogadać.
-
Nie chciałam, żeby tak wyszło. Uwierz. - zaczęła powoli,
dokładnie studiując twarz stojącej przed nią kobiety. Jej krzywy
uśmiech i zwężone oczy nie pozwalały jej się skupić, ale
starała się być dzielna. - Zosiu, kiedy zobaczyłam te książkę,
ja... Nie powinnaś była. To było dla mnie za wiele. Wiedziałaś,
jakie to było dla mnie ważne.
Zośka
upiła łyk wina z trzymanego w ręku pękatego kieliszka.
-
Dlatego ją wysłałam.
Jej
uśmiech był tak zimny, że Maryśka mimowolnie się wzdrygnęła.
-
Mi też się coś należy! - starsza warknęła cicho, ale bardzo
nieprzyjemnie – Ty byłaś ukochaną córeczką tatusia, miałaś
wszystko.
-
Nie miałam siostry...
-
Bo on zapomniał, że ma dwie córki!
-
To ty nigdy nie odpowiadałaś na listy! - Marysi drżał głos, ale
robiła wszystko, żeby się nie rozpłakać.
-
Bo nie było na co odpowiadać. Nie było żadnych listów. Matka
czasem pokazywała mi artykuły z polskich gazet. Wybitny pisarz i
jego idealna rodzina. Nikt nie pamiętał, że on miał już rodzinę,
o której zapomniał.
Z
każdym słowem kobieta mówiła głośniej i zbliżała się do
siostry. Złapała ją za ramię i ścisnęła mocno, czerpiąc
satysfakcję z widocznego bólu, jak jej sprawiała.
-
Cokolwiek chcecie zrobić ze swoim kochasiem, nie pozwolę wam na to.
Uśmiechnęła
się szeroko i wylała resztę wina na sukienkę Marysi, po czym
pewnym krokiem opuściła przyjęcie.
Dziewczyna
spojrzała na zaschniętą już plamę na dekolcie i zaśmiała się
gorzko. Nie tak wyobrażała sobie rozmowę z Zośką. Myślała, że
będzie w stanie powiedzieć coś więcej, bardziej składnie, z
większym sensem. Skończyło się zaś na tym, że stała jak głupia
gąska i słuchała jej wyrzutów. Po wszystkim nawet nie wiedziała
w jaki sposób znalazła się w mieszkaniu. Była jak w transie,
pamiętała tylko, że ta urocza dziewczyna, która była z Yoohwanem
cały czas trzymała ją za rękę, a ona o dziwo nawet nie zapytała
o jej imię. A może ktoś je sobie przedstawił, a ona tego nawet
nie odnotowała.
Poczuła
na ramieniu delikatny dotyk i wiedziała, że ktoś koło niej
usiadł.
-
Masz siniaka, zrobiła ci krzywdę... - Yoochun powiedział cicho, a
ona spojrzała najpierw na niego, a potem na swoją rękę.
-
To nic, nic się nie stało.
Wstała
z ławki i chciała odejść od mężczyzny, ale on stanął za nią
i objął w pasie przyciągając do siebie.
-
Stało się. I to przeze mnie. Marysiu, przepraszam. Nigdy więcej
cię nie zawiodę. Obiecuję.
Dziewczyna
obróciła się w jego ramionach i wtulając twarz w jego ramię
pozwoliła płynąc tak długo wstrzymywanym łzom.
-
Ona mnie nienawidzi. Moja własna siostra mnie nienawidzi. Dlaczego
to tak boli, Yoochun-ah?
Mężczyzna
nic nie odpowiedział, tylko gładził ją delikatnie po plecach i
kołysał lekko. Spodziewał się, że spotkanie tych dwóch kobiet
będzie trudne. Te kilka czysto biznesowych spotkań z Zośka
wystarczyło, żeby nabrał przekonania o jej trudnym i tak odmiennym
od siostry charakterze. Nie był jednak przygotowany na taki obrót
sprawy, na takie okrucieństwo z jej strony. Teraz jednak nie chciał
o niej myśleć, by skupić całą swoją uwagę, na kruchej istocie,
która tak ufnie wtulała się w jego ramiona. Mimo tego, jak bardzo
ją zawiódł, tej złości jaka jeszcze niedawno płonęła w jej
oczach, pozwalała mu na bycie blisko. Pocałował ją w czoło i
zmusił, żeby spojrzała na niego.
-
Chodźmy do domu. Yoohwan na pewno się niepokoi.
W
odpowiedzi skinęła tylko głową. Mężczyzna zabrał od niej smycz
i przywołał Haranga, który teraz radośnie merdał ogonem biegając
dookoła. Zadowolony, że jego państwo już się nie kłócą,
pozwolił poprowadzić się w stronę domu.
Szli
powoli, objęci, zatopieni w kojącej ciszy. Marysia spojrzała na
mężczyznę u swojego boku i uśmiechnęła się do siebie. Nie
mogła uwierzyć, że nie potrafi się na niego gniewać. Za to co
zrobił powinna kazać mu błagać o przebaczenie przez co najmniej
tydzień. Problem w tym, że nie mogła, bo potrzebowała jego
bliskości, jego dotyku, po prostu jego. Kochała go, a teraz była
tego pewna, jak jeszcze nigdy przedtem.
-
Czemu tak mi się przyglądasz? - zapytał unosząc brew w
zaciekawieniu. Dziewczyna pokręciła tylko głową.
-
Yoochun, kim była ta dziewczyna z Yoohwanem? Była dla mnie taka
miła. Myślę, że tylko dzięki niej jeszcze żyjecie.
Mężczyzna
zaśmiał się cicho.
-
Nazywa się Jang Eunji. Od jakiegoś czasu jest sąsiadką Jae i
Changmina. Nie wiedziałem, że młody ją zna. Sam spotkałem ją
raz, kiedy się wprowadzali, pomogłem jej spacyfikować tego
różowego pacana – Yoo skrzywił się na samo wspomnienie. W
głowie Marysi zaś zapaliła się mała, ale jasna żaróweczka.
-
Różowy pacan powiadasz... Poznałam kogoś, kto idealnie pasuje do
opisu, jak odwiedziłam ostatnio Jaejoonga. Jang Geunsuk, chyba tak
się przedstawił.
-
To on! Jest jej kuzynem... A nasz Yoohwan-ah chyba jej chłopakiem.
Czym sobie zasłużył na zaszczytne miano pacana twoim zdaniem?
-
Groził mi wezwaniem policji, za zakłócanie spokoju – powiedziała
ze śmiechem, widząc gniew na twarzy Yoochuna. Postanowiła zmienić
temat.
-
Mama jeszcze nie wróciła?
-
Nie. Dzwoniła i powiedziała, że będzie jutro – uśmiechnął
się znacząco.
-
Park Yoochun, o czym ty myślisz? - zachichotała niekontrolowanie.
-
Mama jest dorosła, prawie wolna – mrugnął do dziewczyny
zawadiacko – Niech się bawi! A co z Gabrysią?
-
Jest w Daegu do końca tygodnia. To warsztaty dla najlepszych na roku
– powiedziała z dumą, bez cienia zawiści.
Yoochun
przytulił dziewczynę mocniej do swojego boku.
-
Młody pojechał do Eunji, pewnie też nie wróci – wymruczał
dziewczynie do ucha.
- Przecież mówiłeś, że będzie się martwił... Yoochun, coś kręcisz.
- Chciałem cię mieć jak najszybciej w domu - powiedział prosto w jej usta.
Byli już w swoim apartamentowcu i właśnie zamykały się za nimi drzwi windy. Harang przekręcił głowę w lewo przyglądając się państwu, którzy objęci byli tak mocno, że zdawali się być jedną osobą. Oderwali od siebie usta dopiero, kiedy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze. Spojrzeli sobie w oczy z uśmiechami na ustach i wciąż w szczelnym uścisku ruszyli w stronę mieszkania. Pies nie był pocieszony, że zapomnieli mu odpiąć smycz. Pan był zbyt zajęty rozpinaniem sukienki pani, a ona jego koszuli. Miał nadzieję, że jeszcze uda mu się zwrócić ich uwagę, ale wtedy pan porwał panią w ramiona i zaniósł do ich pokoju zatrzaskując drzwi przed zwierzakiem. Harang zaskomlał cicho, ale ponieważ nie przyniosło to spodziewanego rezultatu wrócił do salonu i zwinął się w kłębek, zapadając w sen.
- Przecież mówiłeś, że będzie się martwił... Yoochun, coś kręcisz.
- Chciałem cię mieć jak najszybciej w domu - powiedział prosto w jej usta.
Byli już w swoim apartamentowcu i właśnie zamykały się za nimi drzwi windy. Harang przekręcił głowę w lewo przyglądając się państwu, którzy objęci byli tak mocno, że zdawali się być jedną osobą. Oderwali od siebie usta dopiero, kiedy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze. Spojrzeli sobie w oczy z uśmiechami na ustach i wciąż w szczelnym uścisku ruszyli w stronę mieszkania. Pies nie był pocieszony, że zapomnieli mu odpiąć smycz. Pan był zbyt zajęty rozpinaniem sukienki pani, a ona jego koszuli. Miał nadzieję, że jeszcze uda mu się zwrócić ich uwagę, ale wtedy pan porwał panią w ramiona i zaniósł do ich pokoju zatrzaskując drzwi przed zwierzakiem. Harang zaskomlał cicho, ale ponieważ nie przyniosło to spodziewanego rezultatu wrócił do salonu i zwinął się w kłębek, zapadając w sen.
Changmin był spięty, jak zwykle kiedy
wracał do domu w ostatnich dniach. Teoretycznie pogodził się z
Jaejoongiem, ale między nimi pojawiła się bariera, jakby ściana
zbudowana z niedomówień. Niewidzialna, ale bardzo dobrze
wyczuwalna. Spędzali wspólnie wieczory, starali się rozmawiać,
ale nie tak jak wcześniej. Nie tak, jak przed pojawieniem się
Geunsuka. Dlatego teraz wchodząc do budynku skierował się na
klatkę schodową zamiast do windy. Chciał odwlec moment spotkania z
Jae do maksimum, bo widząc go nie wiedział, co ma robić. Był
bezradny i zagubiony, a to stanowczo nie były jego ulubione uczucia.
Chciał być racjonalny, ale przy Jae to nie było możliwe, bo ten
facet już od przeszło dziesięciu lat mąci mu w głowie.
Jego irytacja rosła z każdym
przemierzanym stopniem, choć cel był przecież zupełnie inny.
Śmiech, który słyszał z każdym krokiem coraz wyraźniej też nie
pomagał. Bo jak ktoś mógł być taki radosny, kiedy on przechodził
najgorsze dni w swoim życiu.
Zatrzymał się nagle, kiedy rozpoznał
ten śmiech, a także drugi, towarzyszący mu głos. Poczuł jak
wściekłość przesłania mu wzrok i w kilku susach pokonał
brakującą odległość. Biegiem wpadł na swoje piętro i bez
zbędnych wstępów złapał swojego sąsiada i największe
utrapienie za koszulkę i z całej siły uderzył go w twarz. Geunsuk
upadł nieprzytomny, ale mężczyzna rzucił się na niego, gotowy
zamordować gada. Powstrzymał go mocny uścisk w pasie.
- Shim Changmin, do jasnej cholery, co
ty wyprawiasz? - Jaejoong krzyczał prosto do jego ucha – Przecież
on miał się dziś oświadczyć swojej dziewczynie! Jak to zrobi w
takim stanie.
Min nagle przestał się wyrywać.
Obrócił się i z dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się swojemu
chłopakowi.
- Dziewczynie? Oświadczyć? On ma
dziewczynę?
Jae patrzył na niego, jak na wariata,
a on jak mantrę powtarzał ciągle te same słowa.
- No a co w tym dziwnego?
- No bo on... Wy... Ja myślałem, że
ty – Changmin jąkał się strasznie, więc zamiast mówić,
przycisnął mężczyznę do ściany i pocałował namiętnie –
Kocham Cię, Jae – wyszeptał gdy na chwilę oderwał się od jego
ust. Tamten na początku nie protestował, stęskniony za takimi
pieszczotami, ale po chwili przypomniał sobie o Geunsuku.
- Kociaczku, zabiłeś nam sąsiada! I
co teraz będzie z moją autorską wystawą?
Jaejoong uklęknął obok leżącego
mężczyzny i próbował go cucić.
- Wystawy? Jakiej wystawy? To dlatego
spędzasz z nim tyle czasu?
- Chciałem ci zrobić niespodziankę –
mężczyzna spojrzał na Mina, który kręcił głową w
niedowierzaniu i śmiał się cicho – Co ty sobie, Kociaczku mój
kochany, wyobrażałeś?
- Chyba myślał, że próbuje mu cię
odbić – odezwał się zachrypniętym głosem Geunsuk, który oparł
się na łokciach i przyglądał swoim sąsiadom z uśmiechem. Fakt,
bolała go szczęka, będzie miał sińca i czuł się fatalnie, ale
to nie było dla niego w tamtej chwili ważne.
- Min-ah! Byłeś o mnie zazdrosny...
To dlatego?
Jaejoong na początku poczuł złość,
nie mógł uwierzyć, że jego ukochany może wątpić w jego
wierność. Przeszło mu od razu, kiedy tylko spojrzał mu w oczy,
teraz patrzące na niego niepewnie. I pierwszy raz widział na jego
policzkach rumieniec.
- Przepraszam Jaejoong-ah, naprawdę
przepraszam – Changmin wyciągnął dłoń do sąsiada i pomógł
mu wstać – Ciebie też przepraszam, głupio wyszło. Nie wiem, co
mnie napadło.
- Nie ma o czym mówić! Dam sobie
jakoś radę – złapał się za policzek i skrzywił lekko – Ale
dalibyście mi jakiś okład, zanim moja śliczna buźka całkiem
spuchnie!
Mężczyzna zrobił żałosną minę
zbitego szczeniaka.
- Chodźmy do nas...
Changmin mówił cicho, ciągle
zawstydzony, a Jaejoongowi uśmiech pełen satysfakcji nie schodził
z twarzy.
Młody architekt wciąż zawstydzony
przygotował zimny okład dla sąsiada, któremu w zastraszającym
tempie rosła opuchlizna pod okiem.
- Nie widziałem jej od pół roku, a
teraz wyglądam... Wyglądam jak kotlet mielony.
Geunsuk wrócił do swojego
zwyczajowego, pretensjonalnego tonu, ale z twarzy nie chodził mu
uśmiech.
- Może pomyśli, że w końcu ma
prawdziwego mężczyznę.
Jae przewrócił oczami, słysząc
ironię w głosie Mina. Wszystko wracało do normy.
Młoda kobieta z niewielką
walizką stała na dworcu autobusowym. Wpatrywała się w tablicę z
rozkładem jazdy, ale nie widziała, co jest na niej wyświetlona.
Pogrążona w myślach nie zwracała uwagi na otaczający ją świat.
Nie mogła uwierzyć, że dała się tak podejść. Jej misternie
prowadzone intrygi w jednej chwili rozsypały się jak domek z kart.
Nie wierzyła, że pozwoliła sobie na utratę czujności, ale jednak
stało się. Najlepszy dowód ściskała właśnie w dłoniach.
Pomięta koperta pełna zdjęć jej i Yunho. Lee Shimhee nie
wiedziała, jak to możliwe, że podczas tamtego spotkania z
mężczyzną nie zauważyła, że jest śledzona. I co gorsze, nie
był to pierwszy raz. Kiedy Park senior zimnym głosem kazał jej się
spakować, nie mogła pojąć co się stało. Wtedy podał jej zdjęci
i z kamiennym wyrazem twarzy opowiedział, jak słyszał ich rozmowę
i wynajął detektywa. Nie tłumaczyła się, nie miał to sensu.
Zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i wciągu pół godziny znalazła
się na ulicy, pierwszy raz od dawna nie mają żadnego planu. Zawsze
była zdana tylko na siebie, ale teraz nie chodziło tylko o nią,
ale też o dziecko. Musiała wyjechać z dala od Yunho. Na wuja nie
mogła liczyć, wściekłby się, gdyby dowiedział się o jej ciąży.
Została jej tylko jedna możliwość. Westchnęła i ruszyła do
kasy, kupić bilet do miejsca, z którego uciekła pięć lat
wcześniej. Marzyła o luksusowym życiu w wielkim mieście,
światowym życiu. Od tego czasu ani razu nie zadzwoniła, nie
wysłała ani jednego listu. Teraz nie widziała innego wyjścia.
Czas zapomnieć o dumie, o ambicjach. Przegrała. Tylko na myśl
kołatała jej w głowie, kiedy znalazła miejsce w autobusie, który
miał zabrać ją do rodzinnej wioski.
Pani Park była pewna, że to spotkanie
będzie dla niej trudniejsze. Jednak obecność męża nie była dla
niej wcale krępująca. Od kiedy wyrzucił ją z domu, miała dużo
czasu by spojrzeć na ich związek z dystansem. Mimo to nie myślała,
że tak łatwo uda jej się przezwyciężyć uczucie niższości,
które przy nim odczuwała. Pierwszy raz od trzydziestu lat czuła
się wolna, musiała tylko tę wolność sformalizować. Przesunęła
dokumenty, które do tej pory spoczywały przy jej filiżance, w
stronę mężczyzny. Przyjrzał się im i uśmiechnął krzywo.
- Co to ma być? - syknął cicho, nie
chcąc zwracać uwagi innych gości restauracji.
- Byłam pewna, że umiesz czytać –
odpowiedziała przesadnie uprzejmie.
- Słuchaj, rozwód jest już
nieaktualny. Tamtej dziewczyny już nie ma.
- To mnie nie interesuje, mój prawnik
już przesłał odpowiednie dokumenty, ale możemy jeszcze zdążyć
załatwić to polubownie.
- Nie wygłupiaj się. Potrzebujesz
mnie – mężczyzna czuł, że traci grunt pod nogami.
- Poprawka, to ty potrzebujesz mnie.
Twoja reputacja jest już wystarczająco zszargana, głośny rozwód
tylko pogorszy twoją sytuację.
- Nie masz prawa mi grozić. Beze mnie
jesteś nikim.
- Bez ciebie mam szansę w końcu stać
się kimś. Masz tydzień na podjęcie decyzji.
Kobieta upiła ostatni łyk kawy i
wstała od stolika, by z podniesioną głową wyjść z restauracji.
Wiedziała, że na parkingu czeka na nią jej starszy syn i w dużej
mierze to tej świadomości zawdzięczała swoją pewność siebie.
Nie odwróciła się nawet by spojrzeć na mężczyznę, z którym
tak długo dzieliła swoje życie. Nie mogła więc widzieć całej
palety emocji, które malowały się na jego twarzy. Szok,
niedowierzanie, rozczarowanie, złość, gniew... i niepewność.
Wciąż jednak brakowało tam skruchy.
Recepcjonistka w siedzibie wydawnictwa
należącego do rodziny Parków już dawno nie miała tak ciężkiego
dnia. Nic nie szło po jej myśli, a teraz na dodatek ten wredny
babsztyl postanowił popsuć jej humor do reszty. Kojarzyła ją.
Wiedziała, że miała ostatnio kilka spotkań z prezesem i jego
bratem, ale tego dnia nie było jej na liście gości. Młody pan
Park miał bardzo napięty grafik, więc uprzejmie poinformowała
blondynkę, że może ją umówić pod koniec następnego tygodnia. I
właśnie wtedy rozpętało się piekło. Została obrażona,
wnioskując z tonu głosu, w co najmniej trzech językach, a babsko
wpadło w prawdziwą furię. Miała już prosić o interwencję
ochronę, kiedy w holu pojawili się prezes i jego brat. Wtedy atak
przeniósł się na nich, a oni mimo to wydawali się idealnie
rozluźnieni.
- Pani Zofia, cóż panią do nas
sprowadza – Yoohwan nie potrafił ukryć chytrego uśmieszku –
Dokumenty są już zatwierdzone przez polską stronę, jeżeli
chciała pani to potwierdzić.
- Potwierdzone? - wycedziła przez
zaciśnięte zęby – To nic nie znaczy! Anuluję naszą umowę.
- Ależ szanowna pani, nie rozumiem tej
reakcji. Sama pani przecież przyznała, że kontrakt jest
sprawiedliwy. Poza tym chyba pamięta pani paragraf dotyczący
warunków jego zerwania.
Zośka gotowała się ze złości.
Zapomniała o tym fragmencie. Wtedy wydawał jej się taki
nieistotny. Nie myślała, że sporawy mogą przybrać taki obrót,
ale ci dwaj jak najbardziej zabezpieczyli się na taką ewentualność.
- Nie pozwolę, żeby ilustrację tej
małej szmaty znalazły się w tej książce, rozumiecie?
Yoochun do tej chwili stał z boku, nie
chcąc się angażować. Teraz jednak nie mógł się powstrzymać.
- Ona jest twoją siostrą! - rykną,
nie zważając, że przyglądają im się jego pracownicy - Z tego co
wiem, jedyną jaką masz! Nigdy w życiu nic ci nie zrobiła, a ty
zachowujesz się, jakbyś za coś się na niej mściła. Odpuść w
końcu.
- To, że jesteś jej kochasiem, nie
znaczy, że możesz mnie pouczać.
- Jesteś... - miał kilka obelg na
końcu języka, ale przełknął je z trudem – Zniknij z jej życia,
albo porozmawiaj z nią bez jakiś chorych uprzedzeń. I wiedz jedno,
nic już nie wskórasz w ramach tej umowy. Nie marnuj więc ani
swojego, ani tym bardziej naszego czasu. A teraz żegnam.
Yoochun wyminął wściekłą kobietę
nie zaszczycając jej już nawet przelotnym spojrzeniem. Yoohwan
pomachał jej radośnie, czym jeszcze bardziej ją rozsierdził i
ruszył za bratem. Zośka stała w holu jeszcze kilka chwil, nie
wiedząc jak powinna zareagować. Zaczerwienione ze złości policzki
piekły ją, a pod powiekami poczuła łzy bezsilności. Musiała
przyznać, że przegrała, ale nie miała zamiaru pozwolić, żeby ta
historia tak się skończyła.
- Co piszesz? - Marysia starała się
zajrzeć przez ramie siedzącego na kanapie mężczyzny, ale ten
szybko zamknął laptopa.
- Niespodzianka.
- Oj, Yoochun-ah, no powiedz –
wymruczała mu do ucha siadając koło niego, ale był nieugięty –
Oppa! - zawołała słodkim głosem, ale nie uzyskała oczekiwanego
efektu. Pisarz odłożył komputer na pobliski stolik i przyciągnął
dziewczynę do siebie. Pocałował ją w odkrytą szyję.
- Wiesz, jak na mnie działa, kiedy tak
do mnie mówisz?
Zaśmiała się.
- Jak, oppa?
- Nie drażnij się ze mną – warknął
i ugryzł ją w miejsce, które dopiero co pocałował. Dziewczyna
pisnęła, po czym szybko odnalazła jego usta swoimi. Oboje byli tak
zaabsorbowani sobą, że nie usłyszeli, kiedy ktoś wszedł do
salonu. Dopiero ciche kaszlnięcie i stłumiony śmiech sprawiły, że
oderwali się od siebie.
- Nie no, nie przeszkadzajcie sobie,
już zmykamy – Yoohwan prawie dusił się ze śmiechu, a
zawstydzona Eunji patrzyła w podłogę. Marysia schowała twarz w
zagłębieniu szyi swojego faceta i zaśmiała się cicho,
skrępowana. Tylko Yoochun wydawał się niewzruszony zaistniałą
sytuacją.
- Mama jest u prawnika, myślałem, że
ty też się zmyłeś na jakiś czas.
- Idziemy na kolację z Geunsukiem...
- I jego narzeczoną! - dodała szybko
Eunji. Miała nadzieję, że taka forma przedstawienia kuzynowi jej
chłopaka, pozwoli uniknąć niepotrzebnych scen.
- To ta sierota ma narzeczoną? - Chun
uniósł brew w niedowierzaniu.
- Hyung! - Yoohwan chciał skarcić
brata, ale wtedy usłyszał śmiech swojej dziewczyny.
- Ja też nie mogłam uwierzyć, że
jakaś kobieta z nim wytrzymuje. Ale kiedy poznałam Emmę... Z
resztą kiedyś na pewno wszyscy się przekonacie.
- Nie jest Koreanką? - zainteresowała
się Marysia.
- W połowie, ale do tej pory mieszkała
w Australii. Tam poznali się z Geunsukiem. Długo ją namawiał,
żeby przyjechała do Seulu, a kiedy tylko się zgodziła kupił jej
pierścionek. Nie mogę sobie wyobrazić ich wesela... - znowu
zaśmiała się do siebie – To będzie szaleństwo.
Yoochun spojrzał na swoją kobietę,
która zatopiła się w rozmowie z Eunji. Przegryzł dolną wargę,
jak zawsze, kiedy bił się z myślami. Podjął już decyzję, ale
bał się. Ta kobieta przewróciła jego życie do góry nogami,
zmieniła go, zmieniła jego priorytety. Spojrzał na swój komputer.
Był pewien, że powstające pierwsze zdania nowej powieści
zawdzięcza właśnie jej. To dla niej dorósł i nie czuł już
potrzeby pisania dla dzieci. W jego głowie już od jakiegoś czasu
pojawiał się te pomysł, ale nie mając jej przy boku pewnie nigdy
się nie zdecydował na jego realizację. Kiedy skończy pierwszy
rozdział pokaże go jej. Mówiła, że lubi kryminały, więc
zostanie jego pierwszym krytykiem. Chciał, żeby było tak z każdą
książką, którą odtąd napisze.
- Yoochuna-ah! Ktoś dzwoni, otwórz
drzwi – z zamyślenia wyrwał ją głos Marysi i dopiero wtedy
usłyszał dzwonek. Cmoknął ja w policzek i wstał z kanapy.
Wrócił trzymając w ręku średniej
wielkości paczkę.
- Dla ciebie – podał pakunek
blondnce.
- Od mamy! - wykrzyknęła z ekscytacją
– Dzwoniła przedwczoraj, że wysłała.
- Coś ważnego? - zapytała Eunji.
Marysia tylko pokiwała głową i zabrała się za rozrywanie
papieru.
- Co to? - do salonu wrócił Yoohwan,
zmagając się z krawatem.
- Są laminowane, będzie ciężko
przenieść je na komputer – wyciągnęła z koperty pierwszy
rysunek i przyjrzała mu się krytycznie.
- To do książki twojego taty? - kiedy
padło pytanie, Marysia zaskoczona spojrzała w oczy Eunji –
Przepraszam, po przyjęciu Yoohwan opowiedział mi o wszystkim.
- Nie tylko.
Dziewczyna wyjęła z paczki plik
związanych różową wstążką kopert i przyjrzała im się z
dziwnym smutkiem w oczach.
- To wszystkie listy, które razem z
tatą wysyłaliśmy do Zosi. Wracały z adnotacją „adresat
nieznany”. Jej matka nigdy nie poinformowała go, że się
przeprowadzili. Chce je jej pokazać.
- Marysiu, to nie ma sensu... - Yoochun
próbował zaprotestować, ale dziewczyna uciszyła go skinieniem
głowy.
- Pojedź tam ze mną jutro. Proszę,
Yoochun-ah.
Mężczyzna westchnął ciężko, ale
skinął głową, poddając się.