Postanowiłam poprzenosić tu większość swoich starych szotów. Może niektórzy z Was już je czytali. Tu moje ulubione JaeChunowe story. Zwykle nie piszę yaoi, ale to chyba mi wyszło. Bawcie się dobrze i komentujcie.
Buziaczki!
Ps. Punkt Widzenia oczywiście cały czas się pisze ;)
Wasurenaide...
- Yoochun, obudź się! Słyszysz mnie?! Błagam Yoochun, otwórz oczy!Kto tak krzyczy? Woła kogoś... To chyba mężczyzna. Tak, na pewno. Ciekawe, dlaczego tak szlocha. I kim jest ten Yoochun, którego imię ciągle powtarza?
Spróbowałem otworzyć oczy, ale powieki miałem zbyt ciężkie. Chciałem pomóc temu płaczącemu facetowi, ale zdałem sobie sprawę, że nie mogę się poruszyć. Co się dzieje u licha?
W końcu z wielkim wysiłkiem udało mi się podnieść powieki. Pochylali się nade mną jacyś ludzie. Dwóch mężczyzn. Obaj mieli przerażone miny, ale odetchnęli z wyraźną ulgą. Jeden miał twarz mokrą od łez. Czy to on tak płakał? Chciałem mu powiedzieć, żeby się nie martwił, że z tym jego Yoochunem na pewno wszytko w porządku, ale nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Za to on odezwał się drżącym głosem.
- Yoochun-ah! Karetka już jedzie. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz! Nic ci nie będzie... - uśmiechnął się przez łzy i ten uśmiech był ostatnią rzeczą jaką zobaczyłem zanim znów straciłem świadomość.
Musiałem leżeć w łóżku. Było mi tak ciepło i przyjemnie. Dochodziły do mnie jakieś strzępki rozmów, ale głosy brzmiały jak ze źle dostrojonego radia. Otworzyłem oczy i aż jęknąłem oślepiony rażącym światłem jarzeniówek. W tym momencie rozmowy ucichły, a po chwili pojawiły się nade mną cztery zatroskane, ale uśmiechnięte twarze. Żadnej z nich nie znałem. Chociaż... Był bardziej zmęczony, oczy miał zapuchnięte jakby nie spał od kilku dni, a wyraźny zarost mocno go postarzał, ale to na pewno był ten mężczyzna, który wtedy wołał jakiegoś Yoochuna.
- W końcu się obudziłeś, synku... - w oczach ładnej kobiety koło pięćdziesiątki zalśniły łzy.
- Napędziłeś nam niezłego stracha, hyung - obejmujący ją chudy, wysoki chłopak też był bliski płaczu.
- Stary! Tak się cieszę! - mężczyzna o uśmiechu dziecka ocierał łzy płynące mu po policzkach. Czy to nie on był wtedy z tym od Yoochuna? Tym który patrzył teraz na mnie z taką czułością? Kiedy zauważył moje spojrzenie opuścił wzrok.
- Dobrze, że do nas wróciłeś, Yoochun-ah - powiedział cicho, a w mojej głowie rozpętała się burza. Kim są ci wszyscy ludzie? Dlaczego wydają się mnie znać? Czy to znaczy, że...
- Czy to ja mam na imię Yoochun? - pytanie wyrwało mi się głośno, zanim to sobie uświadomiłem. Trochę przeraziło mnie to, jak słabo zabrzmiał mój głos.
Cała czwórka stojąca nade mną zaczęła wymieniać spanikowane spojrzenia.
- Idę po lekarza - powiedziała kobieta.
- Ja z tobą mamo - obejmujący ją chłopak zająkał się lekko.
Mężczyźni, którzy pozostali ze mną usiedli po moich bokach, wyraźnie pobladli.
- Yoo... Ty nie wiesz jak się nazywasz? - ten o uśmiechu dziecka zapytał, tym razem z całkiem poważną miną.
Chciałem zaprotestować, powiedzieć, że to nie tak, że przecież nazywam się... I wtedy dopiero do mnie dotarło, że nie wiem jak się nazywam, że w ogóle nic nie wiem. Ogarnęła mnie nagła fala rozpaczy. Przecież takie rzeczy nie zdarzają się na prawdę...
Musieli zauważyć strach w moich oczach, bo ten ze zmęczoną twarzą złapał mnie za rękę i powiedział z ciepłym uśmiechem
- Nie martw się Yoochun-ah. To na pewno przejściowe. Ważne, że się obudziłeś... Z tym też dasz sobie radę.
Ścisnął mocniej moją dłoń, jakby chcąc dodać mi odwagi. Podziałało. Bezwarunkowo uwierzyłem w jego słowa.
Amnezja. Każdy uważa, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. A tu proszę, dopadła mnie. Dziwne uczucie. Obcy ludzie uczyli mnie kim jestem. Obcy dla mnie, bo ja dla nich musiałem znaczyć bardzo wiele i widziałem, jaki ból sprawia im to, że ich nie poznaje. Ta ładna kobieta okazała się być moją matką, chudy chłopak - moim młodszym bratem, Yoohwanem. A ci dwaj faceci przedstawili się jako Jusnu i Jaejoong, moi koledzy z zespołu, a prywatnie najlepsi przyjaciele. Gwiazda pop z amnezją, której nabawił się podczas wypadku w czasie próby. Spadający reflektor, przynajmniej tak mi powiedzieli. To dopiero temat na hollywoodzką szmirę.
- Zobaczysz! Kiedy tylko usiądziesz przy fortepianie od razu zaczniesz sobie przypominać! - Junsu okazał się mieć nie tylko uśmiech dziecka, ale i taką energię.
- Przyniosłem ci trochę naszej muzyki - Jae podał mi IPoda, kiedy następnego dnia odwiedził mnie w szpitalu - Może to ci pomoże, skoro musisz zostać w szpitalu jeszcze kilka dni.
Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że Jaejoonga najbardziej uderzyła moja przypadłość. Oczy ciągle miał podkrążone, twarz poszarzałą i prawie wcale się nie uśmiechał. Zupełnie inaczej wyglądał, kiedy otworzyłem oczy zaraz po wypadku. Raz nawet zapytałem o to Junsu.
- Nie przejmuj się za bardzo - odpowiedział od razu uśmiechając się przyjaźnie - Jae da sobie radę. Jest mu po prostu ciężko, bo ciągle się obwinia...
- Obwinia się, o co? - kiedy o to zapytałem Junsu lekko się zmieszał.
- Widzisz, obiecałem mu, że nic ci nie powiem, on się boi, że też będziesz go obwiniał, o ten wypadek...
- Junsu, możesz jaśniej, ja naprawdę nie pamiętam...
- Przepraszam... - westchnął ciężko - Chodzi o to, że gdyby nie ty, ta lampa spadła by na niego. Odepchnąłeś go...
- I dlatego czuje się winny? - wydawało mi się to takie głupie. Przecież sam powiedział, że jesteśmy przyjaciółmi. A to chyba normalne, że przyjaciół chce się chronić.
- Wiem, że to dziecinne. On wolałby leżeć tu sam, a nie patrzeć na ciebie. Kiedy byłeś nieprzytomny, siedział z tobą dzień i noc. Ciągle przepraszał. Nie chciał wracać do domu.
- Powiem mu, że to...
Jusnu przerwał mi od razu.
- Nic mu nie mów. Poczuje się jeszcze gorzej.
Przytaknąłem mu, choć bez większego przekonania.
Czułem, że nieświadomie krzywdzę ludzi, którym na mnie zależało. Każdego dnia odwiedzał mnie ktoś nowy, a ja musiałem znosić ból w ich oczach, kiedy ich nie poznawałem. Smutek moich przyjaciół, kiedy nie reagowałem na ich anegdoty. Tak bardzo chciałem sobie przypomnieć, wiedzieć kim naprawdę jestem. Chłonęłem ich opowieści, starając się złożyć jakiś obraz mojej osoby. Wiedziałem jednak, że to nie wystarczy. To było frustrujące, ale starałem się tego nie okazywać. Szczególnie przy Jae. Tak bardzo chciałem, żeby przestał się zadręczać, żeby częściej się uśmiechał. To on najczęściej opowiadał mi o mnie, o tym co lubię, jaki jestem w życiu, na scenie. Miałem wrażenie, że dla mamy i Yoohwana było to zbyt trudne. W jakiś sposób rozumiałem ich. Nie mogło być łatwo, kiedy najbliższa im osoba nie poznawała ich.
Ostatniego dnia mojego pobytu w szpitalu siedziałem na łóżku razem z Jae, słuchając muzyki naszego zespołu. Tłumaczył mi, co sam skomponowałem, kiedy są moje partie. Wcześniej niż swój, nauczyłem się rozpoznawać jego głos. Może to dlatego, że spędzał ze mną tyle czasu.
Został do późna, pomógł mi się spakować, ustalić cały plan następnego dnia. Kiedy wróciłem z łazienki, po dość długim prysznicu, zastał mnie dość nieoczekiwany obraz. Jaejoong spał na moim łóżku, z nogami spuszczonymi do podłogi. Musiał siedzieć tam i czytać, kiedy zmorzył go sen, bo na jego klatce piersiowej leżało jakieś czasopismo.
Podszedłem do niego, chcąc go obudzić i usłyszałem, że szepce coś niewyraźnie. Zaczął mówić coraz głośniej, aż w końcu dosłyszałem słowa.
- Yoochuna-ah... Nie zostawiaj mnie... Proszę Yoo, nie odchodź. Nie możesz...
Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Usiadłem przy nim i delikatnie potrząsnąłem, łapiąc go za ramię.
- Jae, obudź się. Jestem tu. To tylko sen.
Otworzył oczy i podniósł się momentalnie. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wtulił się we mnie ciągle szlochając.
- Jesteś... Jesteś... - powtarzał w kółko.
To było dziwne uczucie, ale obejmując go, głaszcząc po plecach, uspokajając, pierwszy raz od wypadku ja sam poczułem się spokojny.
- Jestem i nigdzie się nie wybieram... - powiedziałem gładząc go po włosach. Poczułem nagle ogromną chęć pocałowania go w czoło, scałowania łez z jego policzków, poznania smaku tych drżących ust.
- Musisz już iść... czas wizyt się kończy - powiedziałem zanim moje pragnienia wzięły górę nad rozsądkiem.
- Tak... - powiedział szybko i wyplątał się z moich objęć. - Do zobaczenia jutro - uśmiechnął się do mnie smutno.
Zostałem sam ze swoimi myślami. A raczej z szaleńczym natłokiem myśli, których nie mogłem powstrzymać. Nie wiedziałem, co to za uczucie. Nie było nowe. Tak naprawdę, było we mnie odkąd zobaczyłem go klęczącego nade mną zaraz po wypadku. Musiało istnieć jeszcze przed wypadkiem. Ale nie miałem pojęcia jak je nazwać. Było ciepłe, ale jednocześnie sprawiało mi ból. Zacząłem się zastanawiać, czy to co wcześniej łączyło mnie z Jae było tylko przyjaźnią.
***
Kłóciliśmy się. Uderzył mnie w twarz z taką siłą, że aż się zachwiałem. Dobrze, że byliśmy w studiu, przynajmniej nikt nie słyszał naszych krzyków. Bardziej niż uderzenie bolały mnie jego słowa. Były do bólu prawdziwy. Miał racje... Zawsze byłem egoistą. Nie myślałem o niczym innym niż własnej wygodzie. Zacząłem go przepraszać, mówić, że to już nigdy się nie powtórzy. Chyba nie uwierzył, ale przynajmniej przestał krzyczeć. Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem. Zanim zdążyłem się powstrzymać już byłem przy nim i całowałem go dość brutalnie. Na początku próbował sie wyrwać, ale po chwili zaczął oddawać pocałunek. Zamruczałem zadowolony. Chciałem tego od tak dawna...
***
- Jae! - obudziła mnie pewna oczywista przypadłość. Ten sen... Był tak realistyczny. Czy to możliwe, że to się kiedyś wydarzyło? A może to tylko wcześniejsze wydarzenia zadziałały na moją wyobraźnię? Starając się wyrzucić z głowy myśl o miękkich wargach Jaejoonga, powoli ponownie zapadłem w sen.
Lekarze zabronili mi się przemęczać, więc pierwsze kilka dni po wyjściu ze szpitala spędziłem w domu. Jae nie pojawiał się przez jakiś czas. Zaczęło mnie to niepokoić. W telefonie, który podobno należał do mnie odnalazłem jego numer.
- Yoo? - zapytał niepewnie, kiedy odebrał
- Dlaczego w ogóle mnie nie odwiedzasz? - nie chciałem tego, ale w moim głosie zabrzmiała nutka pretensji.
- Myślałem, że tak będzie lepiej... dla nas obu... - zdanie dokończył bardzo cicho, może miał nadzieję, że tego nie usłyszę.
- Proszę... Przyjedź... Wszyscy są zajęci. Jestem tu sam. Wiem, że to moje mieszkanie, ale ciągle czuję sie tu obco.
- Będę za godzinę. - powiedział tylko i rozłączył się.
Nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale tęskniłem za nim. Tęskniłem tak bardzo, że sprawiało mi to niemal fizyczny ból. Nie czułem czegoś takiego, kiedy nie było ze mną mamy, brata, czy Junsu. Brakowało mi tylko jego. Mogłem nie przypomnieć sobie niczego innego, ale musiałem poznać prawdę o mnie i Jae.
Kiedy zapukał do drzwi poczułem jak zdenerwowanie ściska mi żołądek. Wpuściłem go do środka. Mruknął tylko przywitanie, nawet nie patrząc mi twarz.
- Yoochun... przepraszam za to wtedy w szpitalu. Ciągle nie mogę zapomnieć tego wypadku.
Powiedział, kiedy usiadł na kanapie. Nie odrywał wzroku od czubków swoich butów.
Zebrałem w sobie całą odwagę. Nie było to łatwe
- Nie chodzi tylko o to, prawda?
Jaejoong spojrzał na mnie zmieszany, ale szybko znów odwrócił wzrok.
- Ja... ja nie wiem o czym mówisz.
Nie wiedziałem, czy dobrze robię, ale postanowiłem grać w otwarte karty.
- O co kłóciliśmy się w studio. Uderzyłeś mnie wtedy w twarz.
Wyglądał na zszokowanego.
- Pamiętasz? Zacząłeś sobie przypominać? - wyglądał na szczęśliwego i przerażonego jednocześnie.
- Tylko to i... - poczułem, że się rumienię - Że potem... że my... to znaczy ja ciebie...
- Pocałowałeś mnie. To był jeden jedyny raz. Poniosło nas, byliśmy zestresowani.
- Tylko raz... - patrzyłem jak znów unika mojego wzroku. Nie wiem dlaczego poczułem takie rozczarowanie.
- Pójdę już...
- Dopiero przyszedłeś - chciałem zaprotestować, nie mogłem znieść myśli, że go przy mnie nie będzie...
Nie czekając na nic, sam wyszedł z mieszkania.
***
Byłem taki szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu chciałem robić coś dla kogoś, a nie tylko dla siebie. Miałem go przy sobie. Nie musiałem już udawać. Przyniósł mi śniadanie do łóżka. Mógł poczekać, tak bardzo lubiłem patrzeć jak krząta się po kuchni. Nie mogłem jednak narzekać. Tak uroczo się uśmiechał, kiedy chwaliłem jego kuchnie.
Dopiłem ostatni łyk kawy i odstawiłem tacę na podłogę. Nie mogłem dłużej znieść tego spojrzenia. Przyciągnąłem go do siebie i położyłem na łóżku. Dlaczego musiał być rano taki pociągający. Zacząłem znaczyć jego szyję pocałunkami. Jego ciche westchnienia i to jak zaczął wić się pode mną zapowiadały coś znacznie przyjemniejszego niż śniadanie do łóżka...
***
- Okłamał mnie... - to jedyne, co zdołałem z siebie wydusić, kiedy się obudziłem. Byliśmy ze sobą. Na pewno. Pamiętałem to... Coraz wyraźniej przypominałem sobie wspólnie spędzone chwile. Nie pamietałem nikogo innego, tylko jego. To jak razem siedzieliśmy przy fortepianie, oglądaliśmy telewizje śmiejąc się radośnie, to jak pachniała jego skóra, zaraz po seksie.
Byłem też pewny, że go kocham. Poza tym jednak wiedziałem, że coś mi umyka. To, co zdołałem sobie przypomnieć, nie mogło być powodem, dla którego nie chciał mi o niczym powiedzieć. Czyżby ciągle czuł się winny mojemu wypadkowi?
Mijały tygodnie. Lekarze byli bezradni, a ja ciągle nie mogłem sobie przypomnieć niczego, co nie byłoby związane z nim. Wszyscy starali się jak mogli, żeby mi pomóc. Tylko on nie. Nie odwiedzał mnie sam. Pojawiał się tylko wtedy, kiedy był pewny, że mam gości. Prawie wcale się nie odzywał, tylko nieprzytomnym wzrokiem patrzył w kąt.
Chciałem go przytulić, a zaraz potem rozszarpać na strzępy. Dlaczego nie chciał mi nic powiedzieć? W końcu wpadłem na pewien pomysł.
Jak zwykle, kiedy odwiedzał mnie Junsu, był z nim Jae. I jak zwykle prawie się nie odzywał. Kiedy po kolejnej zabawnej historyjce, Su stwierdził, że czas na niego postanowiłem działać.
- Jae możesz zostać? Chyba coś mi się przypomniało, ale to ma związek z tobą. Musisz mi pomóc.
Zanim zdążył zaprotestować, rozentuzjazmowany Junsu zostawił nas samych.
- Po co to zrobiłeś - po raz pierwszy od dawna spojrzał mi w oczy - Musiałeś zauważyć, że nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- Bo wiedziałeś, że w końcu się dowiem, że mnie okłamałeś - podniosłem głos.
- Pamiętasz? Przypomniałeś sobie coś jeszcze?
- Wiem, że byliśmy ze sobą. Wiem, że nadal cię kocham. Szaleję z tęsknoty za tobą. Nie ma chwili, żebym o tobie nie myślał.
Wykorzystałem chwilę, gdy patrzył na mnie z niedowierzaniem i przytuliłem go. Odnalazłem jego usta swoimi i aż jęknąłem z rozkoszy.
Po chwili odepchnął mnie od siebie. Miał łzy w oczach.
- Nic nie rozumiesz! - krzyknął histerycznie i wybiegł z mieszkania.
***
Przepraszam Jae. Tak mi przykro. Nie mogę cię już więcej krzywdzić. Nie tak to sobie wyobrażałem. Przepraszam. Muszę odejść.
Był taki roztargniony tego dnia. Próba nie szła mu najlepiej. Zapominał słów, mylił układy. To na pewno moja wina... Nie powinienem był robić tego w ten sposób. Ale to przecież, dla jego dobra. Nie może znów przeze mnie płakać.
Nagle ten trzask, krzyk technicznych montujących reflektory. Nie usłyszał ich. W ostatniej chwili spojrzał w górę, ale nawet nie próbował uciekać, tylko zamknął oczy i uśmiechnął się. Jae, ty kretynie. Moje ciało zadziało zanim zdołałem pomyśleć. Odepchnąłem go, był bezpieczny. Potem zrobiło się ciemno...
***
Jestem idiotą! Totalnym, skończonym dupkiem.
Wybiegłem z mieszkania. Wziąłem swój ulubiony samochód. Nawet nie zauważyłem, że wszystko pamiętam. Liczył się tylko on.
Po pół godzinnej szalonej jeździe zapukałem do jego mieszkania. Otworzył drzwi po kilku minutach. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu na widok jego potarganych włosów i sposobu w jaki przecierał zaspane oczy.
- Yoochun-ah... Co...
Chwyciłem go w objęcia zanim skończył zdanie. Wyrywał się, ale chyba sam nie chciał już ze mną walczyć.
- Przepraszam Jae. Przepraszam za wszystko. Za to, co wtedy zrobiłem i za to, że to ja cię zostawiłem. Ja! Po tym jak cię potraktowałem. Ty nawet nie wspomniałeś o rozstaniu. Myślałem... Byłem głupi, wiem, ale myślałem, że w ten sposób cię uszczęśliwie. Po co ci facet, który cię zdradza. Ale wtedy, na próbie... Jae, idioto! Dlaczego nie uciekałeś!? Myślałeś, że pozwolę, żeby stała ci się krzywda?
Wyrzucałem z siebie słowo z prędkością karabinu maszynowego. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że płaczę. Jae nie odzywał się, tylko z nieodgadnioną miną patrzył mi w oczy.
- Jaejoong, wybacz mi. Wiem, że nie mam prawa o to prosić... Ale ja naprawdę cię kocham.
- Mówiłeś to tyle razy... I zawsze kończyło się tak samo - w końcu odezwał się.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Miał racje i to było w tym najgorsze. Zdradzałem go na lewo i prawo, a on zawsze przyjmował mnie z otwartymi ramionami. Wiedziałem jak to przeżywa, słyszałem jak płacze. Obiecywałem sobie, że to ostatni raz, że już nigdy... aż do następnego razu.
Nagle zdziwiony, poczułem jak jego ręce oplatają mnie w pasie. Usłyszałem jego stłumiony głos, kiedy wtulił twarz w moje ramie.
- Nigdy już mnie nie zostawiaj.
- Nie boisz się, że znowu cię skrzywdzę?
- Nie zauważyłeś, że najbardziej zabolało mnie, kiedy mnie zostawiłeś? Wierzę, że teraz będzie inaczej. Potrzebowałeś kilku długich tygodni z amnezją, żeby przypomnieć sobie, że jednak mnie kochasz... - zachichotał.
- Zawsze cię kochałem - odpowiedziałem urażony
- Ale może teraz będziesz miał nauczkę. - znów spojrzał mi w twarz
- Jeżeli cię zdradzę, albo z tobą zerwę, coś ciężkiego znowu spadnie mi na głowę?
- Już ja się o to postaram - zaśmiał się patrząc mi w oczy - Tylko...
- Hmm...?
- Tylko już nigdy o mnie nie zapomnij! - powiedział, po czym chwycił moją twarz w swoje dłonie i wpił się w moje usta. Kiedy
niezdarnie, nie mogąc się od siebie oderwać zmierzaliśmy do jego sypialni wiedziałem, że już nic nie będzie takie jak kiedyś. Będzie o wiele lepsze.