wtorek, 27 maja 2014

Wasurenaide One Shot

Moi Drodzy!
Postanowiłam poprzenosić tu większość swoich starych szotów. Może niektórzy z Was już je czytali. Tu moje ulubione JaeChunowe story. Zwykle nie piszę yaoi, ale to chyba mi wyszło. Bawcie się dobrze i komentujcie.
Buziaczki!

Ps. Punkt Widzenia oczywiście cały czas się pisze ;)

Wasurenaide...

- Yoochun, obudź się! Słyszysz mnie?! Błagam Yoochun, otwórz oczy!
Kto tak krzyczy? Woła kogoś... To chyba mężczyzna. Tak, na pewno. Ciekawe, dlaczego tak szlocha. I kim jest ten Yoochun, którego imię ciągle powtarza?

Spróbowałem otworzyć oczy, ale powieki miałem zbyt ciężkie. Chciałem pomóc temu płaczącemu facetowi, ale zdałem sobie sprawę, że nie mogę się poruszyć. Co się dzieje u licha?
W końcu z wielkim wysiłkiem udało mi się podnieść powieki. Pochylali się nade mną jacyś ludzie. Dwóch mężczyzn. Obaj mieli przerażone miny, ale odetchnęli z wyraźną ulgą. Jeden miał twarz mokrą od łez. Czy to on tak płakał? Chciałem mu powiedzieć, żeby się nie martwił, że z tym jego Yoochunem na pewno wszytko w porządku, ale nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Za to on odezwał się drżącym głosem.
- Yoochun-ah! Karetka już jedzie. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz! Nic ci nie będzie... - uśmiechnął się przez łzy i ten uśmiech był ostatnią rzeczą jaką zobaczyłem zanim znów straciłem świadomość.

Musiałem leżeć w łóżku. Było mi tak ciepło i przyjemnie. Dochodziły do mnie jakieś strzępki rozmów, ale głosy brzmiały jak ze źle dostrojonego radia. Otworzyłem oczy i aż jęknąłem oślepiony rażącym światłem jarzeniówek. W tym momencie rozmowy ucichły, a po chwili pojawiły się nade mną cztery zatroskane, ale uśmiechnięte twarze. Żadnej z nich nie znałem. Chociaż... Był bardziej zmęczony, oczy miał zapuchnięte jakby nie spał od kilku dni, a wyraźny zarost mocno go postarzał, ale to na pewno był ten mężczyzna, który wtedy wołał jakiegoś Yoochuna.

- W końcu się obudziłeś, synku... - w oczach ładnej kobiety koło pięćdziesiątki zalśniły łzy.
- Napędziłeś nam niezłego stracha, hyung - obejmujący ją chudy, wysoki chłopak też był bliski płaczu.
- Stary! Tak się cieszę! - mężczyzna o uśmiechu dziecka ocierał łzy płynące mu po policzkach. Czy to nie on był wtedy z tym od Yoochuna? Tym który patrzył teraz na mnie z taką czułością? Kiedy zauważył moje spojrzenie opuścił wzrok.
- Dobrze, że do nas wróciłeś, Yoochun-ah - powiedział cicho, a w mojej głowie rozpętała się burza. Kim są ci wszyscy ludzie? Dlaczego wydają się mnie znać? Czy to znaczy, że...
- Czy to ja mam na imię Yoochun? - pytanie wyrwało mi się głośno, zanim to sobie uświadomiłem. Trochę przeraziło mnie to, jak słabo zabrzmiał mój głos.

Cała czwórka stojąca nade mną zaczęła wymieniać spanikowane spojrzenia.
- Idę po lekarza - powiedziała kobieta.
- Ja z tobą mamo - obejmujący ją chłopak zająkał się lekko.
Mężczyźni, którzy pozostali ze mną usiedli po moich bokach, wyraźnie pobladli.
- Yoo... Ty nie wiesz jak się nazywasz? - ten o uśmiechu dziecka zapytał, tym razem z całkiem poważną miną.
Chciałem zaprotestować, powiedzieć, że to nie tak, że przecież nazywam się... I wtedy dopiero do mnie dotarło, że nie wiem jak się nazywam, że w ogóle nic nie wiem. Ogarnęła mnie nagła fala rozpaczy. Przecież takie rzeczy nie zdarzają się na prawdę...
Musieli zauważyć strach w moich oczach, bo ten ze zmęczoną twarzą złapał mnie za rękę i powiedział z ciepłym uśmiechem
- Nie martw się Yoochun-ah. To na pewno przejściowe. Ważne, że się obudziłeś... Z tym też dasz sobie radę.
Ścisnął mocniej moją dłoń, jakby chcąc dodać mi odwagi. Podziałało. Bezwarunkowo uwierzyłem w jego słowa.

Amnezja. Każdy uważa, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. A tu proszę, dopadła mnie. Dziwne uczucie. Obcy ludzie uczyli mnie kim jestem. Obcy dla mnie, bo ja dla nich musiałem znaczyć bardzo wiele i widziałem, jaki ból sprawia im to, że ich nie poznaje. Ta ładna kobieta okazała się być moją matką, chudy chłopak - moim młodszym bratem, Yoohwanem. A ci dwaj faceci przedstawili się jako Jusnu i Jaejoong, moi koledzy z zespołu, a prywatnie najlepsi przyjaciele. Gwiazda pop z amnezją, której nabawił się podczas wypadku w czasie próby. Spadający reflektor, przynajmniej tak mi powiedzieli. To dopiero temat na hollywoodzką szmirę.

- Zobaczysz! Kiedy tylko usiądziesz przy fortepianie od razu zaczniesz sobie przypominać! - Junsu okazał się mieć nie tylko uśmiech dziecka, ale i taką energię.
- Przyniosłem ci trochę naszej muzyki - Jae podał mi IPoda, kiedy następnego dnia odwiedził mnie w szpitalu - Może to ci pomoże, skoro musisz zostać w szpitalu jeszcze kilka dni.
Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że Jaejoonga najbardziej uderzyła moja przypadłość. Oczy ciągle miał podkrążone, twarz poszarzałą i prawie wcale się nie uśmiechał. Zupełnie inaczej wyglądał, kiedy otworzyłem oczy zaraz po wypadku. Raz nawet zapytałem o to Junsu.
- Nie przejmuj się za bardzo - odpowiedział od razu uśmiechając się przyjaźnie - Jae da sobie radę. Jest mu po prostu ciężko, bo ciągle się obwinia...
- Obwinia się, o co? - kiedy o to zapytałem Junsu lekko się zmieszał.
- Widzisz, obiecałem mu, że nic ci nie powiem, on się boi, że też będziesz go obwiniał, o ten wypadek...
- Junsu, możesz jaśniej, ja naprawdę nie pamiętam...
- Przepraszam... - westchnął ciężko - Chodzi o to, że gdyby nie ty, ta lampa spadła by na niego. Odepchnąłeś go...
- I dlatego czuje się winny? - wydawało mi się to takie głupie. Przecież sam powiedział, że jesteśmy przyjaciółmi. A to chyba normalne, że przyjaciół chce się chronić.
- Wiem, że to dziecinne. On wolałby leżeć tu sam, a nie patrzeć na ciebie. Kiedy byłeś nieprzytomny, siedział z tobą dzień i noc. Ciągle przepraszał. Nie chciał wracać do domu.
- Powiem mu, że to...
Jusnu przerwał mi od razu.
- Nic mu nie mów. Poczuje się jeszcze gorzej.
Przytaknąłem mu, choć bez większego przekonania.

Czułem, że nieświadomie krzywdzę ludzi, którym na mnie zależało. Każdego dnia odwiedzał mnie ktoś nowy, a ja musiałem znosić ból w ich oczach, kiedy ich nie poznawałem. Smutek moich przyjaciół, kiedy nie reagowałem na ich anegdoty. Tak bardzo chciałem sobie przypomnieć, wiedzieć kim naprawdę jestem. Chłonęłem ich opowieści, starając się złożyć jakiś obraz mojej osoby. Wiedziałem jednak, że to nie wystarczy. To było frustrujące, ale starałem się tego nie okazywać. Szczególnie przy Jae. Tak bardzo chciałem, żeby przestał się zadręczać, żeby częściej się uśmiechał. To on najczęściej opowiadał mi o mnie, o tym co lubię, jaki jestem w życiu, na scenie. Miałem wrażenie, że dla mamy i Yoohwana było to zbyt trudne. W jakiś sposób rozumiałem ich. Nie mogło być łatwo, kiedy najbliższa im osoba nie poznawała ich.

Ostatniego dnia mojego pobytu w szpitalu siedziałem na łóżku razem z Jae, słuchając muzyki naszego zespołu. Tłumaczył mi, co sam skomponowałem, kiedy są moje partie. Wcześniej niż swój, nauczyłem się rozpoznawać jego głos. Może to dlatego, że spędzał ze mną tyle czasu.
Został do późna, pomógł mi się spakować, ustalić cały plan następnego dnia. Kiedy wróciłem z łazienki, po dość długim prysznicu, zastał mnie dość nieoczekiwany obraz. Jaejoong spał na moim łóżku, z nogami spuszczonymi do podłogi. Musiał siedzieć tam i czytać, kiedy zmorzył go sen, bo na jego klatce piersiowej leżało jakieś czasopismo.
Podszedłem do niego, chcąc go obudzić i usłyszałem, że szepce coś niewyraźnie. Zaczął mówić coraz głośniej, aż w końcu dosłyszałem słowa.
- Yoochuna-ah... Nie zostawiaj mnie... Proszę Yoo, nie odchodź. Nie możesz...
Z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Usiadłem przy nim i delikatnie potrząsnąłem, łapiąc go za ramię.
- Jae, obudź się. Jestem tu. To tylko sen.
Otworzył oczy i podniósł się momentalnie. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wtulił się we mnie ciągle szlochając.
- Jesteś... Jesteś... - powtarzał w kółko.
To było dziwne uczucie, ale obejmując go, głaszcząc po plecach, uspokajając, pierwszy raz od wypadku ja sam poczułem się spokojny.
- Jestem i nigdzie się nie wybieram... - powiedziałem gładząc go po włosach. Poczułem nagle ogromną chęć pocałowania go w czoło, scałowania łez z jego policzków, poznania smaku tych drżących ust.
- Musisz już iść... czas wizyt się kończy - powiedziałem zanim moje pragnienia wzięły górę nad rozsądkiem.
- Tak... - powiedział szybko i wyplątał się z moich objęć. - Do zobaczenia jutro - uśmiechnął się do mnie smutno.
Zostałem sam ze swoimi myślami. A raczej z szaleńczym natłokiem myśli, których nie mogłem powstrzymać. Nie wiedziałem, co to za uczucie. Nie było nowe. Tak naprawdę, było we mnie odkąd zobaczyłem go klęczącego nade mną zaraz po wypadku. Musiało istnieć jeszcze przed wypadkiem. Ale nie miałem pojęcia jak je nazwać. Było ciepłe, ale jednocześnie sprawiało mi ból. Zacząłem się zastanawiać, czy to co wcześniej łączyło mnie z Jae było tylko przyjaźnią.

***

Kłóciliśmy się. Uderzył mnie w twarz z taką siłą, że aż się zachwiałem. Dobrze, że byliśmy w studiu, przynajmniej nikt nie słyszał naszych krzyków. Bardziej niż uderzenie bolały mnie jego słowa. Były do bólu prawdziwy. Miał racje... Zawsze byłem egoistą. Nie myślałem o niczym innym niż własnej wygodzie. Zacząłem go przepraszać, mówić, że to już nigdy się nie powtórzy. Chyba nie uwierzył, ale przynajmniej przestał krzyczeć. Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem. Zanim zdążyłem się powstrzymać już byłem przy nim i całowałem go dość brutalnie. Na początku próbował sie wyrwać, ale po chwili zaczął oddawać pocałunek. Zamruczałem zadowolony. Chciałem tego od tak dawna...

***

- Jae! - obudziła mnie pewna oczywista przypadłość. Ten sen... Był tak realistyczny. Czy to możliwe, że to się kiedyś wydarzyło? A może to tylko wcześniejsze wydarzenia zadziałały na moją wyobraźnię? Starając się wyrzucić z głowy myśl o miękkich wargach Jaejoonga, powoli ponownie zapadłem w sen.
Lekarze zabronili mi się przemęczać, więc pierwsze kilka dni po wyjściu ze szpitala spędziłem w domu. Jae nie pojawiał się przez jakiś czas. Zaczęło mnie to niepokoić. W telefonie, który podobno należał do mnie odnalazłem jego numer.
- Yoo? - zapytał niepewnie, kiedy odebrał
- Dlaczego w ogóle mnie nie odwiedzasz? - nie chciałem tego, ale w moim głosie zabrzmiała nutka pretensji.
- Myślałem, że tak będzie lepiej... dla nas obu... - zdanie dokończył bardzo cicho, może miał nadzieję, że tego nie usłyszę.
- Proszę... Przyjedź... Wszyscy są zajęci. Jestem tu sam. Wiem, że to moje mieszkanie, ale ciągle czuję sie tu obco.
- Będę za godzinę. - powiedział tylko i rozłączył się.

Nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale tęskniłem za nim. Tęskniłem tak bardzo, że sprawiało mi to niemal fizyczny ból. Nie czułem czegoś takiego, kiedy nie było ze mną mamy, brata, czy Junsu. Brakowało mi tylko jego. Mogłem nie przypomnieć sobie niczego innego, ale musiałem poznać prawdę o mnie i Jae.
Kiedy zapukał do drzwi poczułem jak zdenerwowanie ściska mi żołądek. Wpuściłem go do środka. Mruknął tylko przywitanie, nawet nie patrząc mi twarz.
- Yoochun... przepraszam za to wtedy w szpitalu. Ciągle nie mogę zapomnieć tego wypadku.
Powiedział, kiedy usiadł na kanapie. Nie odrywał wzroku od czubków swoich butów.
Zebrałem w sobie całą odwagę. Nie było to łatwe
- Nie chodzi tylko o to, prawda?
Jaejoong spojrzał na mnie zmieszany, ale szybko znów odwrócił wzrok.
- Ja... ja nie wiem o czym mówisz.
Nie wiedziałem, czy dobrze robię, ale postanowiłem grać w otwarte karty.
- O co kłóciliśmy się w studio. Uderzyłeś mnie wtedy w twarz.
Wyglądał na zszokowanego.
- Pamiętasz? Zacząłeś sobie przypominać? - wyglądał na szczęśliwego i przerażonego jednocześnie.
- Tylko to i... - poczułem, że się rumienię - Że potem... że my... to znaczy ja ciebie...
- Pocałowałeś mnie. To był jeden jedyny raz. Poniosło nas, byliśmy zestresowani.
- Tylko raz... - patrzyłem jak znów unika mojego wzroku. Nie wiem dlaczego poczułem takie rozczarowanie.
- Pójdę już...
- Dopiero przyszedłeś - chciałem zaprotestować, nie mogłem znieść myśli, że go przy mnie nie będzie...
Nie czekając na nic, sam wyszedł z mieszkania.

***
Byłem taki szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu chciałem robić coś dla kogoś, a nie tylko dla siebie. Miałem go przy sobie. Nie musiałem już udawać. Przyniósł mi śniadanie do łóżka. Mógł poczekać, tak bardzo lubiłem patrzeć jak krząta się po kuchni. Nie mogłem jednak narzekać. Tak uroczo się uśmiechał, kiedy chwaliłem jego kuchnie.
Dopiłem ostatni łyk kawy i odstawiłem tacę na podłogę. Nie mogłem dłużej znieść tego spojrzenia. Przyciągnąłem go do siebie i położyłem na łóżku. Dlaczego musiał być rano taki pociągający. Zacząłem znaczyć jego szyję pocałunkami. Jego ciche westchnienia i to jak zaczął wić się pode mną zapowiadały coś znacznie przyjemniejszego niż śniadanie do łóżka...


***

- Okłamał mnie... - to jedyne, co zdołałem z siebie wydusić, kiedy się obudziłem. Byliśmy ze sobą. Na pewno. Pamiętałem to... Coraz wyraźniej przypominałem sobie wspólnie spędzone chwile. Nie pamietałem nikogo innego, tylko jego. To jak razem siedzieliśmy przy fortepianie, oglądaliśmy telewizje śmiejąc się radośnie, to jak pachniała jego skóra, zaraz po seksie.
Byłem też pewny, że go kocham. Poza tym jednak wiedziałem, że coś mi umyka. To, co zdołałem sobie przypomnieć, nie mogło być powodem, dla którego nie chciał mi o niczym powiedzieć. Czyżby ciągle czuł się winny mojemu wypadkowi?

Mijały tygodnie. Lekarze byli bezradni, a ja ciągle nie mogłem sobie przypomnieć niczego, co nie byłoby związane z nim. Wszyscy starali się jak mogli, żeby mi pomóc. Tylko on nie. Nie odwiedzał mnie sam. Pojawiał się tylko wtedy, kiedy był pewny, że mam gości. Prawie wcale się nie odzywał, tylko nieprzytomnym wzrokiem patrzył w kąt.
Chciałem go przytulić, a zaraz potem rozszarpać na strzępy. Dlaczego nie chciał mi nic powiedzieć? W końcu wpadłem na pewien pomysł.
Jak zwykle, kiedy odwiedzał mnie Junsu, był z nim Jae. I jak zwykle prawie się nie odzywał. Kiedy po kolejnej zabawnej historyjce, Su stwierdził, że czas na niego postanowiłem działać.
- Jae możesz zostać? Chyba coś mi się przypomniało, ale to ma związek z tobą. Musisz mi pomóc.
Zanim zdążył zaprotestować, rozentuzjazmowany Junsu zostawił nas samych.
- Po co to zrobiłeś - po raz pierwszy od dawna spojrzał mi w oczy - Musiałeś zauważyć, że nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- Bo wiedziałeś, że w końcu się dowiem, że mnie okłamałeś - podniosłem głos.
- Pamiętasz? Przypomniałeś sobie coś jeszcze?
- Wiem, że byliśmy ze sobą. Wiem, że nadal cię kocham. Szaleję z tęsknoty za tobą. Nie ma chwili, żebym o tobie nie myślał.
Wykorzystałem chwilę, gdy patrzył na mnie z niedowierzaniem i przytuliłem go. Odnalazłem jego usta swoimi i aż jęknąłem z rozkoszy.
Po chwili odepchnął mnie od siebie. Miał łzy w oczach.
- Nic nie rozumiesz! - krzyknął histerycznie i wybiegł z mieszkania.

***
Przepraszam Jae. Tak mi przykro. Nie mogę cię już więcej krzywdzić. Nie tak to sobie wyobrażałem. Przepraszam. Muszę odejść.
Był taki roztargniony tego dnia. Próba nie szła mu najlepiej. Zapominał słów, mylił układy. To na pewno moja wina... Nie powinienem był robić tego w ten sposób. Ale to przecież, dla jego dobra. Nie może znów przeze mnie płakać.
Nagle ten trzask, krzyk technicznych montujących reflektory. Nie usłyszał ich. W ostatniej chwili spojrzał w górę, ale nawet nie próbował uciekać, tylko zamknął oczy i uśmiechnął się. Jae, ty kretynie. Moje ciało zadziało zanim zdołałem pomyśleć. Odepchnąłem go, był bezpieczny. Potem zrobiło się ciemno...


***

Jestem idiotą! Totalnym, skończonym dupkiem.
Wybiegłem z mieszkania. Wziąłem swój ulubiony samochód. Nawet nie zauważyłem, że wszystko pamiętam. Liczył się tylko on.
Po pół godzinnej szalonej jeździe zapukałem do jego mieszkania. Otworzył drzwi po kilku minutach. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu na widok jego potarganych włosów i sposobu w jaki przecierał zaspane oczy.
- Yoochun-ah... Co...
Chwyciłem go w objęcia zanim skończył zdanie. Wyrywał się, ale chyba sam nie chciał już ze mną walczyć.
- Przepraszam Jae. Przepraszam za wszystko. Za to, co wtedy zrobiłem i za to, że to ja cię zostawiłem. Ja! Po tym jak cię potraktowałem. Ty nawet nie wspomniałeś o rozstaniu. Myślałem... Byłem głupi, wiem, ale myślałem, że w ten sposób cię uszczęśliwie. Po co ci facet, który cię zdradza. Ale wtedy, na próbie... Jae, idioto! Dlaczego nie uciekałeś!? Myślałeś, że pozwolę, żeby stała ci się krzywda?
Wyrzucałem z siebie słowo z prędkością karabinu maszynowego. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że płaczę. Jae nie odzywał się, tylko z nieodgadnioną miną patrzył mi w oczy.
- Jaejoong, wybacz mi. Wiem, że nie mam prawa o to prosić... Ale ja naprawdę cię kocham.
- Mówiłeś to tyle razy... I zawsze kończyło się tak samo - w końcu odezwał się.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Miał racje i to było w tym najgorsze. Zdradzałem go na lewo i prawo, a on zawsze przyjmował mnie z otwartymi ramionami. Wiedziałem jak to przeżywa, słyszałem jak płacze. Obiecywałem sobie, że to ostatni raz, że już nigdy... aż do następnego razu.
Nagle zdziwiony, poczułem jak jego ręce oplatają mnie w pasie. Usłyszałem jego stłumiony głos, kiedy wtulił twarz w moje ramie.
- Nigdy już mnie nie zostawiaj.
- Nie boisz się, że znowu cię skrzywdzę?
- Nie zauważyłeś, że najbardziej zabolało mnie, kiedy mnie zostawiłeś? Wierzę, że teraz będzie inaczej. Potrzebowałeś kilku długich tygodni z amnezją, żeby przypomnieć sobie, że jednak mnie kochasz... - zachichotał.
- Zawsze cię kochałem - odpowiedziałem urażony
- Ale może teraz będziesz miał nauczkę. - znów spojrzał mi w twarz
- Jeżeli cię zdradzę, albo z tobą zerwę, coś ciężkiego znowu spadnie mi na głowę?
- Już ja się o to postaram - zaśmiał się patrząc mi w oczy - Tylko...
- Hmm...?
- Tylko już nigdy o mnie nie zapomnij! - powiedział, po czym chwycił moją twarz w swoje dłonie i wpił się w moje usta. Kiedy
niezdarnie, nie mogąc się od siebie oderwać zmierzaliśmy do jego sypialni wiedziałem, że już nic nie będzie takie jak kiedyś. Będzie o wiele lepsze.

niedziela, 25 maja 2014

Punkt Widzenia Część XVIII

Część XVIII

Yoohwan wszedł pierwszy do mieszkania trzymając w ręku walizkę. Za raz za nim podążał Yoochun obwieszony ciężkimi torbami. Obejrzeli się za siebie, kiedy położyli bagaże w korytarzu. Ich matka wciąż stała przed wejściem, jakby bała się zrobić kolejny krok. Nigdy, nawet w najgorszych snach nie widziała się w takiej sytuacji. Była zawstydzona i przestraszona, wiedząc, że jeżeli przekroczy próg, będzie całkowicie zdana na łaskę swoich synów. Chwilę zajęło jej, zanim zdała sobie sprawę, że do tej pory też była uzależniona, tyle, że od męża.

Niepewnie zrobiła pierwszy krok. Wtedy z uśmiechem podszedł do niej Yoohwan. Jej malutki, niewinny synek, który wyrósł na cudownego mężczyznę.
- No, mamo! Wchodzimy, wchodzimy! - złapał ją za rękę i delikatnie pociągnął do środka.
- Nie ma tu za wiele miejsca, ale na razie damy sobie radę - Yoochun podszedł do nich i opiekuńczym gestem objął mamę. Dobrze wiedziała dlaczego ojciec był tak zawzięty, jeżeli chodziło o ich pierworodnego. Syn, mimo że fizycznie tak do niego podobny, miał zupełnie inny charakter. Był czuły, uprzejmy i dla swojego własnego dobra, nie skrzywdziłby innego człowieka.

Była dumna z nich obu, ale nigdy nie miała odwagi, żeby im to okazać. Mimo to, nie pytając o nic zabrali ją stamtąd. Kiedy Yoochun zimnym tonem oznajmił ojcu, że ma zamiar zmierzyć się jak równy z równym, przestraszyła się. Nie chciała, żeby jej rodzina zatraciła się we wzajemnej nienawiści. Z drugiej strony wiedziała, że jej mąż sam prosił się o takie traktowanie. Tak naprawdę nie zdziwiłaby się, gdyby ją też spotkał taki los. Przez długie lata ślepo podążała za swoim mężem, nie zważając na dobro i szczęście swoich dzieci, czego ukoronowaniem były plany ślubu Yoochuna. Brzydziła się takimi pomysłami, ale nie sprzeciwiła się nawet słowem. Mogła spodziewać się wszystkiego, co najgorsze, a otrzymała wsparcie i co najważniejsze szczerą miłość, którą widziała w oczach swoich dzieci.

- Mamo, zostawiam twoje rzeczy w sypialni. Jeżeli w nocy Harang będzie próbował wskoczyć na łóżko, po prostu go zepchnij - Yoochun spojrzał na swojego pupila, który z zainteresowaniem obwąchiwał stojące w korytarzu bagaże, potem przeniósł wzrok na brata
 - Ty młody zajmij się dobrze mamą, a ja idę znaleźć sobie jakiś kąt na noc.
- Yoochun-ah! Przecież jakoś się pomieścimy. A jak nie, to ja pojadę do hotelu.
Mężczyzna uśmiechnął się do matki uspokajająco.
- Nie mam mowy. Do jutra coś na pewno wymyślę. Changmin ma znajomości wśród deweloperów, porozmawiam z nim. A że jest już późno przenocuję u nich.
- Taaa... Na pewno chodzi ci tylko o rozmowę z Changminem, hyung - Yoohwan uśmiechnął się i uniósł prawą brew. Matka patrzyła na nich podejrzliwie.
- No... - Chun wyraźnie się zmieszał - I twój samochód został na parkingu. Daj kluczyki to go przyprowadzę!
Młodszy pokręcił głową śmiejąc się cicho, ale bez słowa wręczył kluczyki bratu.
- To miło, że jesteś taki uczynny - wykrztusił w końcu i nie mógł już powstrzymywać śmiechu.
- Chłopcy, o co chodzi?
- O nic mamo - Yoochun pochylił się i pocałował kobietę w policzek - Yoohwan zaopiekuje się tobą dziś wieczorem. Wpadnę jeszcze jutro przed pracą i zostawię ci klucze. A teraz uciekam.
- Yoohwan-ah? - usiadła na kanapie, kiedy za jej pierworodnym zamknęły się drzwi i pytająco patrzyła na drugiego syna. Ten uniósł tylko ręce w obronnym geście.
- Ja nic nie wiem - powiedział uśmiechając się słodko - To, co? Po herbatce? - zapytał zacierając dłonie i kiedy matka skinieniem głowy przytaknęła, ruszył do kuchni.


- Changmin! Otwórz drzwi! - Jaejoong krzyczał na całe gardło.
- Jestem pod prysznicem! Nie słyszysz!? - z łazienki odpowiedział mu równie donośny głos, więc chcąc nie chcąc to Marysia, która dokładnie słyszała tą wymianę zdań, podreptała do wejściowych drzwi.
-Szukam kąta na dzisiejszą noc. Przygarniecie mnie?
Yoochun stał z rękoma w kieszeniach dżinsów, garbiąc się lekko. Zagryzł dolną wargę i z nadzieją patrzył na dziewczynę. Marysia przepuściła go w drzwiach.
- Coś się stało? - zapytała z niepokojem prowadząc go do salonu.
- Coś... Tak... Stanowczo coś się stało - odpowiedział opadając ciężko na kanapę i nerwowo przeczesując włosy palcami.
- Chcesz pogadać? - zapytała siadając obok niego.
Yoochun nawet nie zastanawiając się zaczął opowiadać, co wydarzyło się przez ostatnie godziny.
- Mama nie powiedziała wam, co tak naprawdę się stało?
Pokręcił głową.
- Ani słowem, a nie chcemy naciskać. Dla mnie z resztą nie ważny jest powód. Ważne, że w końcu uwolniła się od ojca.
- Ale twoje mieszkanie... Nie pomieścicie się tam we trójkę.
Yoochunowi zrzedła mina, bo sam wiedział o tym doskonale.
- Dlatego chcę porozmawiać z Changminem. On w końcu ma dużo znajomości... Chcę jak najszybciej kupić coś większego.
Marysia spojrzała na niego szczerze zaskoczona. Myślała, że Yoochun jest raczej samolubnym człowiekiem. Mimo jego całego, nieodpartego uroku i ciepła, jakim emanował, była pewna, że wychowanie w bogatej rodzinie zostawiło na nim jakiś ślad. Teraz zdała sobie sprawę jak bardzo się myliła i jak mało go zna. To była jednak jedna z tych pomyłek, które cieszą. Dlatego niewiele myśląc przytuliła się do ramienia siedzącego przy niej mężczyzny, a on bez słowa oparł policzek o czubek jej głowy.

- Matko boska! Yoochun-ah! Czy ty domu nie masz?
Jaejoong wynurzył się ze swojej sypialni ubrany tylko w szare, dresowe spodnie, luźno opadające mu na biodra. Oparł się futrynę i ziewając przeciągle potargał swoje włosy.
- Kim Jaejoong! Mógłbyś nie biegać pół nagi przy mojej kobiecie! - Yoochun oburzony nie zauważył nawet jak na te słowa Marysia zawstydzona, oblała się rumieńcem.
- A co? Boisz się, że potem, jak zobaczy twoje wątłe ciałko, zabije cię śmiechem? - Jaejoong pokazał przyjacielowi język, Yoo odpowiedział tym samym.
- Sorry, ja nie mam fioła na punkcie swojego wyglądu!
Marysia pokręciła głową zrezygnowana.
- Gorzej niż z dziećmi - mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno, że obaj to usłyszeli. Poczuła na sobie ich spojrzenia. Omiotła ich wzrokiem i od razu zauważyła te same miny. Obaj wydęli policzki w niezadowoleniu, co jeszcze potęgował jej wrażenie, że ma do czynienia z parą rozwydrzonych dzieciaków. Nie mogąc się powstrzymać wybuchnęła głośnym śmiechem.
Gdyby nie Changmin, który wszedł do salonu, Marysia mogłaby paść trupem, zasztyletowana samymi spojrzeniami Jae i Yoo. Teraz jednak uwaga wszystkich skupiła się na ręczniku, którym przepasany w pasie był nowo przybyły.
- No i następny mi dziewczynę demoralizuje! - wykrzyknął zgorszony Chun, a Marysia puściła tylko perskie oko do zdezorientowanego Mina.
- Chłopcy, wrzućcie coś na siebie zanim Yoochun dostanie palpitacji, co? Ale wracajcie zaraz, bo chcemy porozmawiać z Changminem.
Jaejoong bronił się jeszcze przez chwilę, więc jego mężczyzna musiał użyć siły, ale w końcu zniknęli w sypialni. Wrócili w pełni ubrani i zastali wciąż chichoczącą Marysię i naburmuszonego Yoo.
- To o czym chcieliście rozmawiać? - zapytał w końcu Min, rozsiadając się w fotelu. Jae bez słowa usiadł na jego kolanach.
- W sumie to Yoochun ma prośbę, a nawet dwie... - zaczęła Marysia
- Dwie? - zdziwił się mężczyzna.
- No chyba o to, czy możesz przenocować na kanapie, musisz się ich spytać!
- Jak? Gdzie? Na kanapie?
- O ile mi wiadomo, to jedyne wolne łóżko w tym mieszkaniu - dziewczyna odparła tonem, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku. Oboje nie zauważyli nawet, jak ta krótka wymiana zdań rozbawiła Jae i Mina.
- Wiesz, że dla ciebie zawsze znajdzie się u nas miejsce, stary - zaczął Changmin, dzielnie walcząc ze śmiechem - Ale dziś kanapa już zarezerwowana.
- Jak to? - Jaejoong zdziwiony spojrzał na chłopaka.
- Mówiłem, że widziałem się dziś z Yunho i obiecałem mu, że będzie mógł tu zostać.. Nawet przez kilka dni - Min zakończył niepewnie.
- Przecież ty go nie znosisz! - prawie wykrzyknął Jaejoong.
- Znoszę, czy nie znoszę... Z nim jest naprawdę niedobrze. Trzeba mu jakoś pomóc.
- Chodzi o Shimhee? - zapytała Marysia.
- On kompletnie wpadł. A dopóki sam nie przekona się, co z niej za jedna... Trzeba go wspierać.
- Mój Kotek ma jednak dobre serce! - ucieszył się Jae i pocałował mężczyznę prosto w usta.
Po chwili Yoochun odchrząknął znacząco.
- Wy tu się miziacie, a ja dalej nie mam gdzie spać! - powiedział oburzony.
- Ale w sumie to, jak to nie masz gdzie spać? - zaciekawił się Jaejoong
- Powiedzmy, że mi się rodzina z dnia na dzień powiększa - westchnął Yoo.
- Możesz jaśniej?
- Od dziś wprowadziła się do mnie mama. Zajęła moją sypialnie. Yoohwanowi oddałem kanapę. Dla mnie już nie ma miejsca. - spojrzał na zdziwione miny przyjaciół - I nie pytajcie o nic więcej, bo sam nie wiem. W każdym razie z tym wiąże się MOJA prośba do Mina - zakończył akcentując słowo moja i patrząc znacząco na Marysię.
- Słucham więc, czego potrzebujesz?
- Changmin, mógłbyś mnie poratować kontaktami do kilku sprawdzonych deweloperów? Sprawdzonych i sprawnych! Potrzebuje co najmniej czteropokojowego apartamentu na już. Cena nie gra roli, ale jednak wolałbym nie przepłacać.
- Nie ma sprawy, prześle ci jutro, co uda mi się znaleźć.

Changmin był w pół zdania, kiedy do mieszkania, jak zwykle bez pukania, wparował Yunho.
- Cześć wszystkim! - przywitał się, ale patrzył tylko na Yoochuna, który od ich poprzedniego spotkania miał wciąż siny nos. Ho spuścił głowę i podszedł do mężczyzny z wyciągniętą dłonią.
- Przepraszam stary - wyrzucił z siebie widocznie zawstydzony. Yoo uścisnął jego rękę.
- Zapomnijmy o tym. Ale obiecaj, że następnym razem najpierw zapytaj, a potem ewentualnie przechodź do rękoczynów.
- Postaram się - Yunho w zakłopotaniu podrapał się po głowie. Najważniejsze jednak było, że mężczyźni doszli do porozumienia.

- No przeprosiny, przeprosinami, ale Yoochun dalej nie ma gdzie spać - Jaejoong zaśmiał się wrednie i spojrzał wymownie na Marysię. Dziewczyna udawała, że tego nie zauważa.
- No ale ktoś tu ma takiego duże łóżko, że bez problemu zmieszczą się dwie osoby - Changmin szybko podłapał sens słów swojego chłopaka i kontynuował tą grę.
- Duże i takie wygodne - ciągną dalej Jae, śpiewnie przeciągając sylaby.
Marysia już zupełnie czerwona z zawstydzenia chwyciła Yoo za rękę i mrucząc niewyraźne "dobranoc", zaprowadziła go do swojej sypialni. Yunho zupełnie nie przejmując się, że nie zrozumiał tej sytuacji, rzucił się na kanapę, zadowolony, że jest już wolna i zaczął wesołą pogawędkę z gospodarzami.


Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi pokoju, Yoochun wbił radosne spojrzenie w Marysię. Dziewczyna ignorowała go zupełnie i zawzięcie szukała czegoś w szafie. Podszedł więc do niej i przytulił do jej pleców.
- Czego szukasz? - zapytał cichym szeptem. Maryśka poczuła dreszcze przebiegający po kręgosłupie, ale starała się zachowywać naturalnie.
- Jestem pewna, że widziała tu gdzieś dmuchany materac - odpowiedziała po chwili.
- Materac? - Yoo nawet nie próbował ukryć rozczarowania w głosie.
- Przecież na podłodze będzie ci niewygodnie.
- No ale przecież jest twoje łóżko... - zaczął z nadzieją w głosie, ale dziewczyna od razu mu przerwała.
- Chcesz mnie wykopać z mojego własnego łóżka?
- Miałem coś innego na myśli... - odpowiedział przyciągając ją bliżej siebie i pocałował w szyję, którą tak dokładnie eksponowała, związując włosy w koński ogon. Marysia przymknęła oczy.
- Yoochun, przestań - wymruczała bez przekonania, nieświadomie wtulając się mocniej w jego ramiona.
- Jeżeli nie będę musiał spać na podłodze - odpowiedział nie przestając sunąc ustami po jej karku. Przegryzła wargę i wbiła swoje delikatne palce w obejmujące ją ramiona.
- Będę mógł spać z tobą? - zapytał odwracając ją w swoją stronę. Patrzył jej w oczy z miną nieszczęśliwego szczeniaczka. Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, zarzuciła ręce na jego szyję.
- Dobrze... - powiedziała powoli, ale kiedy ucieszony Yoo próbował ją pocałować odsunęła się - Ale masz trzymać ręce przy sobie. Jeden fałszywy ruch i lądujesz na podłodze.
- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedział z uśmiechem, którym próbował ukryć rozczarowanie.
Niespodziewanie Marysia wspięła się na palce i przyciągając mężczyznę bliżej siebie, wpiła się w jego usta. Czując jednak, jak dłonie Yoochuna próbują dostać się pod jej koszulkę, odsunęła się od niego. Sięgnęła za siebie i wymacała na półce ręcznik.
- Idź pod prysznic, a ja przygotuje łóżko - uśmiechnęła się do wciąż oszołomionego mężczyzny. Kiedy doszedł do siebie chwycił ręcznik i pocałował dziewczynę w czoło.
- Zwariuję przez ciebie - mruknął, ale kiedy wychodził z pokoju, na jego twarz wypłynął radosny uśmiech.

Po przyjemnym, ale wyjątkowo szybkim prysznicu, Yoochun wrócił do sypialni Marysi, ubrany tylko w dresowe spodnie, które w przypływie zdrowego rozsądku pożyczył od Jae. Widząc jak dziewczyna śpi, zwinięta w kłębek na brzegu łóżka uśmiechnął się do siebie. Chcąc ją pocałować, nachylił się, a wtedy kropelka wody, z niedokładnie wytartych włosów spadła na jej twarz. Marysia uroczo zmarszczyła nosek i mrucząc coś niezrozumiale odwróciła się w drugą stronę, robiąc tym samym miejsce dla Yoo. Ten ochoczo wsunął się pod kołdrę i przysuwając do dziewczyny, objął ją w pasie, tuląc do jej pleców. Ucałował ją w czubek głowy, wtulając twarz w jej włosy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - wyszeptał tak cicho, że prawie niedosłyszalnie. Nie był jeszcze gotów, żeby powiedzieć jej to w twarz, ale wyrzucając z siebie to wyzwanie przy niej, poczuł malutką ulgę. Skąd mógł wiedzieć, że Marysia z szeroko otwartymi oczami i uśmiechem na twarzy wysłuchała jego słów.


- Matko boska! Co to za rewolucja?
Marysia stała na środku salonu mieszkania Junsu, które od kilku dni dzielił z Gabrysią. Wszystkie meble stały osłonięte płachtami folii, a pomiędzy nimi z malarskim wałkiem w ręku, radośnie pląsała różowowłosa, która cała była umazana wrzosową farbą. Junsu nie mając innej możliwości, z miną męczennika również malował ściany. Jego biały obcisły podkoszulek, też nie należał już do najczystszych.
- Tu było tak okropnie biało, monotonnie! Myślałam, że szlag mnie trafia - wyjaśniła Gabi.
- Teraz za to Su wygląda jakby coś go miało trafić - zaśmiała się Marysia.
- Bez przesady - Gabryśka w kilku krokach znalazła się przy mężczyźnie. Cmoknęła go w policzek i objęła w pasie.
- Nie jesteś na mnie zły, prawda słońce? - zatrzepotała rzęsami uśmiechając się przymilnie.
- Przecież wiesz, że nie - objął ją wolnym ramieniem.
Maryśka patrząc na jego minę nie była do końca pewna szczerości tego zapewnienia, ale stwierdziła, że najważniejsze jest to, jak Junsu się stara. Dla każdego faceta wpuszczenie kobiety do swojego kawalerskiego gniazdka musi być ciężkim przeżyciem. A jeżeli kobieta ta ma silny charakter i lubi stawiać na swoim, tym gorzej dla obojga. Junsu jednak zacisnął zęby i jak dotąd znosił wszystko bez słowa.

Maryśka była tak zaaferowana swoimi przemyśleniami, że nie zauważyła nawet, jak Gabi zdążyła zaparzyć herbatę i ustawić ją na odkrytym skrawku stolika.
- Ziemia do Jasińskiej, tej! - przyjaciółka machnęła jej dłonią przed twarzą.
- Tylko nie po nazwisku, tak? - oburzyła się dziewczyna.
- Jak po imieniu nie działa, a herbata stygnie, to musiałam sobie jakoś radzić.
Blondynka nieprzytomnie spojrzała na parujące kubki. Junsu rozsiadł się na podłodze i z lubością upił pierwszy łyk gorącego napoju. Wcześniej jednak zrobił miejsce dla Marysi, zdejmując folię z jednego z foteli.

- Widzieliśmy ostatnio tą dziwkę! - powiedziała Gabi upijając pierwszy łyk herbaty, kiedy już obie usiadły.
- Słońce! Wyrażaj się! - skarcił ją zniesmaczony Su.
- No to powiedz mi jak inaczej mam nazwać tą wywłokę?
- Masz na myśli Shimhee? - zapytała Marysia, czując, że zanosi się na sprzeczkę.
- Nikt inny nie zasłużył sobie jeszcze na taki potok epitetów z moich niewinnych ust!
Junsu słysząc te słowa zakrztusił się dopiero co upitym łykiem herbaty, a Maryśka bezceremonialnie wybuchnęła śmiechem.
- O co wam chodzi? - zapytała widząc ich reakcję.
- O nic - Marysia zamachała ręką dla podkreślenia swoich słów - A teraz, moje ty niewiniątko, kontynuuj.
Gabi czując przytyk ze strony przyjaciółki, zadarła nosek i z wielkim fochem patrzyła w sufit. Junsu westchnął i pokręcił głową, ale podjął temat.
- Zmieniło dziewczę target - powiedział z krzywym ramieniem - Yoochun ją olał, to znalazła sobie inną ofiarę.
- Jakoś mnie to nie dziwi... Tylko Yunho mi szkoda. Biedaczyna ciągle się łudzi, że ona do niego wróci.
- Na pewno miałaby wtedy dużo lepsze wrażenia estetyczne - zachichotała Gabi zapominając już, że miała być obrażona.
- Znalazła sobie jakiegoś potworka? - Maryśka była szczerze zaskoczona, bo zdążyła się już przekonać o dość niezłym guście Shimhee do facetów.
- Widzieliśmy ją z jakimś facetem, ale on wcale nie był taki brzydki - wyjaśnił Su, ale w oczach lśniły mu iskierki rozbawienia.
- Masz rację, słońce. Jak na swój wiek, nie był taki najgorszy.
- Nie był taki stary. Maks sześćdziesiątka. A poza tym wydawał się być w dobrym stanie - Junsu zaśmiał się wrednie.
- I bogaty! Na pewno jest bogaty! To auto mówiło samo za siebie.
- Może w końcu na dobre zniknie mi z oczu - w głosie Maryśki dało się wyczuć ulgę - Ale muszę jakoś powiedzieć o tym Ho...
- Nigdy nie myślałem, że on się tak zakocha - po długiej chwili ciszy odezwał się Junsu.
- On mieszka u nas od kilku dni i snuje się jak cień. Nawet Changmin nie ma serca, żeby mu dogryzać.
Znowu zapadła cisza. Choć żadne z nich nie przepadało za Yunho, każde mu współczuło.

- A jak z twoją pracą? - zapytała w końcu Gabi chcąc zmienić temat.
- Skończyłam rysunki do książki Yoochuna. Na razie charytatywnie. Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Forsa zaczyna mi się kończyć. Jaejoong i Changmin każą mi tam zostać za darmo. Ale czuje się jakbym ich wykorzystywała. Od mamy też nie chcę ani grosza. Za tydzień jest to nieszczęsne spotkanie zarządu. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, znów oficjalnie mnie zatrudnią.
- Jeszcze tylko dwa miesiące... - zaczęła Gabi, choć nie była pewna, czy to na pewno pozytyw.
- Dwa miesiące... - powtórzyła Marysia, ze smutkiem w głosie.


Yoochun z Jaejoongiem stali przed eleganckim, nowoczesnym budynkiem, czekając niecierpliwie na Yoohwana. Dostrzegli go w końcu, jak szalonym pędem gnał przez pobliski parking. Kiedy stanął przed nimi oparł dłonie na kolanach i ze spuszczoną głową próbował złapać oddech.
- Yoo... Chun... Hyung - wydyszał ciężko.
- Spóźniłeś się.
- Dzwonili - Yoohwan powiedział już spokojniej - Z Polski dzwonili.
- Nie mogłeś tak od razu! - zbulwersował się Yoochun, a jego młodszy brat tylko przekręcił oczami. Jae, który nie lubił być poza tematem przyglądał im się zaciekawiony.
- Są skłonni przystać na wszystkie warunki, ale chcą dogadać szczegóły osobiście. Wyślą tu kogoś za dwa tygodnie.
- W końcu jakieś dobre wieści - Yoochun uśmiechnął się szeroko, klepiąc po plecach równie zadowolonego brata.
- O czym mowa? - Jaejoong patrzył to na jednego, to na drugiego w oczekiwaniu.
- Ta-je-mni-ca! - radośnie odpowiedział Chun.
- Niedługo się dowiesz, Hyung - Hwan puścił perskie oko do Jae, który już zdążył wydąć policzki w niezadowoleniu.

- Chodźcie na górę! Pokaże wam, co wybrałem.
Yoochun poprowadził mężczyzn do środka budynku i skierował się do windy. Wjechali na dziesiąte piętro. Yoochun podszedł do pierwszych drzwi na lewo. Wyciągnął z kieszeni pojedynczy, samotny kluczyk i otworzył je.
- Zapraszam! - wskazał gestem, żeby to Yoohwan i Jae weszli przodem.
Mężczyźni weszli bezpośrednio do jasnego, przestronnego salonu. Cała jedna ściana była przeszklona, z drzwiami prowadzącymi na wyłożony drewnem, ogromny balkon. Salon był połączony z otwartą kuchnią, utrzymaną ciepłych kolorach naturalnego drewna. Po prawej stronie znajdowało się przejście do małego korytarza i tam poprowadził ich Yoochun, tłumacząc rozkład mieszkania. Pierwsze drzwi na lewo, okazały się być wejściem do dużej łazienki. Naprzeciwko miała się znaleźć sypialnia pani Park, na prawo od łazienki pokój Yoohwana.
- Ten będzie mój - mężczyzna przeszedł do pomieszczenia naprzeciw.
- Dlaczego twój ma być największy? - zdziwił się Jaejoong podbiegając do okna. Z otwartą buzią zaczął podziwiać panoramę miasta.
- I co to za drzwi? Będziesz miał własną łazienkę? - Yoohwan zbulwersowany, chciał wejść do pomieszczenia przylegającego do pokoju brata. Ten jednak zakrył drzwi całym sobą.
- Tam... Tam nic nie ma...
- No weź, Yoochun-ah, pokaż co tam masz! - Jae podszedł do przyjaciela i uwiesił się jego ramienia. Pisarz wahał się przez chwilę.
- Tam będzie... - zrobił krótką przerwę na głęboki oddech - Pracownia tam będzie.
- Po co ci pracownia, jak i tak zawsze piszesz w łóżku z laptopem na kolanach? - Jaejoong nie krył zdziwienia, a Yoohwan tylko przyznał mu rację.
- Malarska pracownia... - Chun wymruczał cicho, ze spuszczoną głową.
- Co ty hyung? Profesję zmieniasz? - Yoohwan zaśmiał się próbując zajrzeć mu w oczy, a Jae mu wtórował.
- Dla Marysi pracownia! - krzyknął w końcu zirytowany - Chce żeby z nami zamieszkała!
Jaejoong i Yoohwan spojrzeli zaskoczeni na mężczyznę, po czym na twarzach obu wykwitły szerokie uśmiechy.

poniedziałek, 12 maja 2014

Punkt Widzenia Część XVII

Część XVII



- Masz jeszcze czelność tu przychodzić? - Yoochun patrzył ze zdziwieniem na spokojnie pracującą Shimhee.
- W końcu jestem twoją asystentką - posłała mu szeroki uśmiech.
- Naprawdę potrzebujesz pisemnego wypowiedzenia?
- Naprawdę myślisz, że twój ojciec pozwoli ci mnie zwolnić? - uniosła brew, patrząc mu w oczy wyzywająco.
- Nic mu do tego, kogo zatrudniam! - Yoochun czuł jak z każdą chwilą rośnie w nim złość.
- Jakoś z twoją ilustratorką sobie poradził - zadowolenie na jej twarzy szybko zastąpiło zaskoczenie, kiedy pisarz z impetem uderzył pięścią w blat jej biurka. Dyszał ciężko, a jego wzrok był pełen pogardy, kiedy pochylał się w jej stronę.
- Wiedziałem, że musiałaś mieć z tym coś wspólnego, ale nie rozumiem, co chciałaś przez to osiągnąć.
- Chciałam ci pokazać, że nie znoszę konkurencji.
- Jeżeli myślisz, że jesteś dla Marysi jakąkolwiek konkurencją... Z resztą, po co ja ci to tłumaczę - przymknął oczy i zrobił kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić - Po prostu stąd wyjdź.
Shimhee nie ruszyła się ze swojego miejsca.
- Nie mam ochoty się powtarzać - powtórzył głośniej i bardzo dobitnie - Ale jeżeli będę zmuszony, po prostu wezwę ochronę.
- Wyrzucasz mnie z pracy, bez żadnego merytorycznego powodu... - zmrużyła oczy - Wiesz, że każdy sąd będzie po mojej stronie?
- Grozisz mi? -  wyprostował się, ale nie przerywał ich kontaktu wzrokowego.
- Nie, Yoochun. Ja po prostu stwierdzam fakt.
Mężczyzna wykrzywił wargi w ironicznym, krzywym uśmiechu. Wydał z siebie pogardliwe prychnięcie, oparł obie dłonie na biurku i pochylił się ponownie zbliżając swoją twarz do twarzy dziewczyny.
- Słuchaj uważnie - cedził słowa cicho i bardzo powoli, ale było w jego głosie tyle jadu, że Shimhee poczuła zimny dreszcz, przebiegający po kręgosłupie - Z natury jestem spokojny, ale dobrze ci radzę, nie testuj mojej cierpliwości. I lepiej zapamiętaj, że ja się ciebie nie boję. Swojego ojca z resztą też nie.
Shimhee starała się tego nie okazywać, ale zachowanie Yoochuna mocno ją zdziwiło. Istniała oczywiście szansa, że mężczyzna po prostu blefował, ale intuicja mówiła jej, że lepiej tego nie sprawdzać. A intuicja jeszcze nigdy jej nie zawiodła.
Wstała zza biurka i zaczęła szybko zbierać swoje rzeczy. Yoo stał w tym czasie na środku biura i z założonymi rękoma obserwował swoją byłą już asystentkę.
- Wypowiedzenie dostaniesz jeszcze dziś. Podpisz i odeślij - powiedział na pożegnania, kiedy Shimhee zamykała już za sobą drzwi.
Yoochun opadł ciężko opadł na miejsce za swoim biurkiem. Wyciągnął telefon i chwile przyglądał się ekranowi, zanim wybrał numer.
- Jesteś? Chyba będę cię potrzebował...
Rozłączył się po tych słowach. Zamknął oczy, odchylił głowę do tyłu i masując nasadę nosa, próbował odpędzić nadchodzący ból głowy. Wiedział, że właśnie wypowiedział ojcu wojnę i szukał w sobie siły na zbliżającą się pierwszą bitwę.

- Czemu byłem ci tak pilnie potrzebny hyung?
Yoohwan wparował do biura brata z radosnym uśmiechem na ustach.
- Zwolniłem właśnie Shimhee, a za pół godziny mam spotkanie z ojcem. Jeżeli tam ze mną nie pójdziesz, poleje się krew.
Yoohwan spojrzał na brata marszcząc brwi. Miał pewien plan, myślał nad nim od jakiegoś czasu i był prawie pewien, że właśnie nadeszła chwila jego realizacji.
- Pójdę z tobą, hyung. Ale musisz obiecać, że pozwolisz mi mówić i nie będziesz się wtrącał.
- Coś ty znowu wymyślił?
Chun przegryzł wargę w zamyśleniu, wbijając pytające spojrzenie w młodego. Ufał mu, ale czuł, że chodzi o coś większego. Wolał być przygotowany.
- Coś, co na pewno ci się spodoba!
Błysk w oku brata, wcale nie uspokoił Yoochuna.

- Maryśka! - Gabi biegła w stronę przyjaciółki, która właśnie wychodziła z sali wykładowej.
- Dlaczego nie było cię na zajęciach? Ten stary gad zawsze sprawdza listę, kretynko!
Marysia chciała kontynuować swój wywód, ale zauważyła niewyraźną minę przyjaciółki.
- Co się stało? - zapytała już spokojniejszym tonem.
- Pokłóciłam się z Junsu i z tego wszystkiego zapomniałam telefonu i dokumentów...
- Dotarłaś tu pieszo? - Maryśka dokonała w głowie szybkich i mało dokładnych obliczeń, ale i tak była pewna, że Gabi przeszła blisko dziesięć kilometrów.
- To nie ważne... - usta różowowłosej wygięły się w podkówkę - Ja... Ja chyba rzuciłam Junsu!
Kiedy dziewczyna zaczęła szlochać zwracając uwagę wszystkich przechodzących studentów, Marysia spostrzegła w tłumie znajomą twarz.
- Jinwoo! - zawołała z nutką desperacji w głosie. Chłopak widząc, że jego koleżanki znajdują się w centrum zainteresowania, szybko znalazł się przy nich i pociągnął w stronę wyjścia z budynku. Maryśka trzymała pod ramię szlochającą przyjaciółkę i podążała, za chłopakiem. Wkrótce znaleźli się w mało atrakcyjnej, ale cichej i zasłoniętej części uczelnianych błoni. Miejsce w rogu dwóch skrzydeł budynku, było bardzo zacienione, wiec nie rosła tam nawet trawa, tylko wątły mech. Stały tam dwie betonowe, trochę nadkruszone ławki, pewnie przeniesione tu podczas odnawiania reprezentacyjnej części placu. Od ciekawskich oczu osłaniał ich zaś krzew bliżej nieokreślonego gatunku, gęsty jednak na tyle, że chronił prawie jak ściana.
- Co wy za sceny odprawiacie? - syknął Jinwoo, kiedy dziewczyny usiadły na jednej z ławek.
- Ona mówi, że zerwała z Junsu!
Słowa Maryśki wywołały jeszcze głośniejsze zawodzenie u Gabi. Mężczyzna usadowił się obok nich i chowając twarz w dłoniach, starał się poukładać wszystkie informacje w głowie. Ledwie kojarzył tego całego Junsu. W ogóle nie był na bieżąco z problemami swoich polskich przyjaciółek. Odkąd zdał sobie sprawę, że Marysia nigdy nie odwzajemni jego uczuć, raczej jej unikał. Nie był skończonym masochistą. Wiedział jednak, że nie może zaprzepaścić przyjaźni, jaka się między nimi zawiązała.
- Skoro sama z nim zerwałaś, to czemu teraz ryczysz? - zapytał, zanim zdołał ugryźć się w język. To nie jego wina, że miał problem z nadążaniem za kobiecą logiką. Dopiero karcące spojrzenie Maryśki uzmysłowiło mu, że popełnił gafę.
- Bo.. Bo on... On mi powiedział... Powiedział, że... - Gabi nie mogła wydobyć z siebie zdania nieprzerwanego kolejnymi spazmami płaczu. Maryśka objęła ją ramieniem i uspokajająco głaskała po plecach.
- Ciii słonko! Spokojnie... Powolutku.
Blondynka mówiła cicho do roztrzęsionej przyjaciółki. Ta w końcu zdecydowanym ruchem wytarła łzy z twarzy i potrząsnęła głową jakby chcąc pozbyć się natrętnej muchy. Wstała z ławki, zrobiła parę głębokich wdechów, patrząc w niebo. Dopiero wtedy poczuła, że jest w stanie sklecić jakąś zrozumiałą wypowiedź.
- Junsu zaproponował mi, żebym u niego zamieszkała... - Gabi spojrzała na przyjaciół, którzy widocznie dalej nie rozumieli, co było powodem całego tego bałaganu - I poprosił, żebym została w Korei. Na stałe!
Jinwoo chciał skomentować, ale powstrzymał go przed tym karcący wzrok Marysi.
- Kotek... Nie chcesz tego? - blondynka spojrzała w zapłakane oczy przyjaciółki.
- N.. Ni... Nie wiem - głos Gabrysi znów stał się urywany, tak, że z trudem mogła wydobyć z siebie słowa.
- Słuchaj mnie uważnie - Marysia ujęła jej twarz w dłonie - Kochasz Junsu?
- Kocham - ledwie dosłyszalny szept wydobył się z ust dziewczyny.
- Wyobrażasz sobie życie bez niego?
- Nie...
- Myślę, że to jest gotowa odpowiedź. Powinnaś zostać.
Marysia uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki i zaczęła ścierać z jej policzków łzy.
- Ale w Polsce... Tam jest moja rodzina, szkoła, przyjaciele...
- Twoja rodzina zrozumie. Dla nich najważniejsze jest twoje szczęście. A co do szkoły... Opiekun naszego roku załatwi ci przeniesienie na stałe w pięć minut. Przecież on cię uwielbia.
- A przyjaciół, którzy zawsze będą cię wspierać, masz też tutaj.
Jinwoo podszedł do dziewczyn i objął Gabi ramieniem.
- Poza tym moja bratowa też tu zostaje!
Cała trójka rozejrzała się w poszukiwania źródła tej wypowiedzi. Wtedy zza krzaków dumnym krokiem wyszedł Yoohwan. Na twarzy miał wymalowany wielki uśmiech.
- Kim ty jesteś? Czemu podsłuchiwałeś? Jaka bratowa!?
Jinwoo w dwóch susach znalazł się przy chłopaku i patrzył mu w oczy z rządzą mordu. Ten jednak nic sobie z tego nie robił. Wciąż z promiennym uśmiechem wyciągnął dłoń.
- Park Yoohwan. Miło mi poznać. Nie podsłuchiwałem, tylko przypadkiem usłyszałem część waszej rozmowy. A moja bratowa to Marysia-noona!
Jinwoo uścisnął rękę chłopaka, ale zapomniał, że sam też powinien się przedstawić. Trochę oszołomiony spojrzał na Marysię, która zarumieniona wpatrywała się w czubki swoich butów.
- Yoohwan! Nie jestem twoją bratową... - powiedziała cicho, jąkając się lekko, zapominając zupełnie o meritum wypowiedzi chłopaka.
- Oj tam, oj tam... Kwestia czasu! - chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, a Jinwoo zaczął się zastanawiać jak to w ogóle możliwe.
- Co ty tu robisz? - blondynka zapytała, chcąc ukryć rosnące zawstydzenie.
- Szukałem cię noona! Jesteś moją ostatnią deską ratunku. Inaczej Yoochun-hyung gotowy będzie mnie zabić.
Jinwoo ledwo powstrzymał się przed pacnięciem w czoło. Marysia naprawdę zakochała się w tamtym cholernym pisarzu. I biorąc pod uwagę zachowanie jego brata, raczej było to uczucie odwzajemnione. Poczuł niemiły skurcz w żołądku. Przez to wszystko nawet nie zauważył, że Yoohwan już wyciągnął dziewczynę z ich kryjówki. Otrzeźwiał dopiero, kiedy Gabi delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.
- Przykro mi... - powiedziała i uśmiechnęła się pocieszająco - Jeżeli będziesz chciał pogadać, jestem.
- Dziękuję, ale chyba dam sobie radę. Przecież tak naprawdę wiedziałem, że tak będzie. Teraz martw się o siebie. Musisz chyba z kimś porozmawiać.
- Junsu! Muszę do niego jechać... Ale ja nie mam biletu, ani pieniędzy!
- Chodź! Podrzucę cię, gdzie chcesz!
Uśmiechnął się do przyjaciółki, a ona złapała jego ramię i razem ruszyli w stronę parkingu.

- Noona! Od następnego semestru wracam na uczelnię. Ale chyba zamiast zarządzania wybiorę coś u was. Jakie tam są laseczki! Raj! Raj ma ziemi.
Yoohwan oblizał wargi, jak na myśl o czymś wyjątkowo smacznym. Marysia zachichotała.
- Skup się lepiej na drodze! Gdziekolwiek jedziemy, chcę dotrzeć tam w jednym kawałku.
- Jedziemy do ciebie. Hyung zawsze jak jest zły, idzie wyżalić się Jaejoongowi.
- Ale dlaczego ma być zły?
- Bo na najbliższym spotkaniu zarządu ma być głosowana zmiana na stanowisku prezesa... - chłopak zawahał się przez chwilę - I ja zgłosiłem jego kandydaturę i w dość obcesowy sposób oznajmiłem to ojcu.
- Oszalałeś? - Maryśka wbiła w niego zabójcze spojrzenie - Nie znam waszego ojca, ale to ile o nim wiem, wystarczy mi, żeby stwierdzić, że to głupi pomysł.
- Jak wy oboje nic nie rozumiecie! - Yoohwan pokręcił głową niezadowolony - Teraz mamy jedyną szansę! Zarząd marzy o zmianie prezesa. Ale firma jest za bardzo kojarzona z naszą rodziną, żeby mogli sobie tak po prostu na to pozwolić. Z resztą my i ojciec mamy za dużo udziałów, żeby udało im się to przeforsować. Teraz możemy dać im alternatywę. Yoochun cieszy się ich zaufaniem. Dla prasy też nie będzie to szok. Stwierdzą, że ojciec sam przekazał stanowisko starszemu synowi.
- Yoochun nigdy się na to nie zgodzi... - powiedziała po chwili ciszy.
- Zgodzi, jeżeli go przekonasz!

Jaejoong leżał na kanapie drapiąc po łebku Jiji, który ułożył się wygodnie na jego brzuchu. Spod pół przymkniętych powiek obserwował przyjaciela, który od godziny dreptał po jego salonie, prawdopodobnie z zamiarem wydeptania na jego środku wielkiej dziury.
- Yoochun-ah posadź w końcu swoje cztery litery na fotelu.
Pisarz usiadł, ale po chwili poderwał się z miejsca.
- Ja nie dam rady. Zabiję młodego! No uduszę własnego brata!
Teraz do dreptania dołączyła jeszcze nerwowa gestykulacja i tego było dla Jaejoonga za wiele. Poderwał się do pozycji siedzącej. Kot próbując ratować się od upadku wbił pazurki w jego klatę. Mężczyzna z bólu i zaskoczenia wierzgnął nogami, trafiając prosto w stojący na stoliku kubek z kawą, która rozlała się w sposób bardzo malowniczy.
- To wszystko twoja wina! - krzyknął ze złością.
- A czy ja ci kazałem wykonywać jakieś nieskoordynowane, naglę ruchy? - Yoochun zupełnie nie czuł się odpowiedzialny.
- Bo mnie ta twoja histeria doprowadza już do szału - rzucił jeszcze Jae zanim udał się do kuchni w poszukiwaniu szmatki, którą mógłby uprzątnąć ten bałagan. Yoo nie dając za wygraną ruszył za nim.
- Jaejoong-ah! Ale czy ty w ogóle rozumiesz powagę sytuacji? Ja nie nadaję się na prezesa! Cholera jasna. Ja się na tym nie znam. Ostatnie lata dzień w dzień uświadamiałem ojcu, że w kwestii zarządzania to wydawnictwo mnie nie interesuje. A teraz Yoohwan wyskakuje z czymś takim!
Wrócili do salonu, gdzie Jaejoong dość niezdarnie zabrał się za wycieranie stołu.
- Daj mi to - Yoochun wyrwał mu szmatkę z ręki i z zapałem zaczął szorować plamy po kawie - I odezwij się w końcu.
- Myślę, że pomysł Yoohwana jest dobry - Jaejoong usiadł na fotelu, przyglądając się pracującemu przyjacielowi. W duchu dziękował wszystkim znanym sobie bóstwom, że Yoo jest takim chorobliwym pedantem.
- I co jest w tym dobrego? - pisarz z każdą startą plamą uspokajał się.
- Yoochun-ah! Najwyższy czas, żebyś przestał bać się ojca. Musisz wyjść spod jego wpływów. Młody już to zrobił, bo był od niego daleko przez tyle czasu. Zaufaj mu.
Yoochun zamyślił się nad słowami przyjaciela. I chodź w duchu musiał przyznać mu rację, to nie był gotowy powiedzieć tego głośno. Całą uwagę skupił na doczyszczaniu stolika, choć według Jaejoonga po kawie nie było już nawet śladu.

- Hyung! Jeżeli tak bardzo brakuje ci sprzątania, wystarczyło powiedzieć. Coś tam zmajstruję u nas w mieszkaniu!
Yoohwan stał nonszalancko oparty o ścianę i przyglądał się bratu. Obok niego Marysia próbowała powstrzymać chichot. Yoochun na ten widok szybko rzucił ścierką w Jaejoonga, trafiając go prosto w twarz.
- Czy ciebie już do końca pogięło? - mężczyzna z obrzydzeniem odrzucił szmatkę.
- Jaejoong-hyung! Nie przejmuj się nim. Zajmij się mną i zrób mi to obiecane spaghetti, co?
Yoohwan podszedł do niego i wlepił w niego błagalne spojrzenie. Jae od razu zrozumiał, w czym rzecz.
- Chodź młody, zrobię najlepsze spaghetti na świecie, a twój brat będzie mógł sobie najwyżej pomarzyć.
Jae zerwał się miejsca, pokazał przyjacielowi język i ciągnąc za sobą Yohwana zniknął w kuchni.

Marysia podeszła do mężczyzny, który wciąż klęczał przy niskim stoliku, który lśnił teraz jak nigdy dotąd.
- Kawa się rozlała... Jaejoong nie umie... No posprzątać musiałem...
Yoochun tłumaczył się niezdarnie, co tylko dodatkowo rozbawiło dziewczynę, choć starała się tego nie okazywać. Kucnęła obok niego i pocałowała w policzek. Zaskoczony spojrzał jej w oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytała cicho.
- Młody o wszystkim ci powiedział?
Marysia przytaknęła tylko, a Yoo kontynuował.
- Jaejoong uważa, że to świetny pomysł. Ja się cholernie boje... A co ty o tym myślisz?
Marysia westchnęła widząc niepewne spojrzenie Yoochuna. Wstała i wyciągnęła do niego rękę, dając do zrozumienia by zrobił to samo. Chciała usiąść na kanapie, ale on pociągnął ją na pobliski fotel i usadził na swoich kolanach, tak, żeby móc patrzeć w jej twarz. Marysia przerzuciła nogi przez poręcz i wtuliła się w jego tors.
- Yoochun, jeżeli nie chcesz, nie musisz tego robić - powiedziała po chwili - Ale jeżeli masz zamiar zrezygnować tylko dlatego, że się boisz... Zawsze będziesz uciekał przed tą konfrontacją.
Uniosła głowę, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Miał zamknięte oczy i tak mocno zagryzioną dolną wargę, że Marysia obawiała się, że zaraz pojawi się krew. Dotknęła dłonią jego policzka, a on rozluźnił się trochę i wtulił w nią twarz.
- Dziękuję - Yoochun mrukną cicho, nie otwierając oczu. Zamknął dłoń dziewczyny w swojej i delikatnie pocałował jej wnętrze - Dziękuję, że jesteś.
Objął ją, przyciągając jak najbliżej siebie. Marysi było tak dobrze, że nim się spostrzegła zapadła w sen.

Changmin od rana był zmuszony do wysłuchiwania żali i pocieszania swoich kumpli. Kiedy do ich biura wpadła Gabryśka, miał nadzieję, że to wszystko się skończy. Dziewczyna obiecała Junsu, że wróci do Polski tylko na kilka miesięcy, żeby uporządkować swoje sprawy, a potem już na stałe wróci do Korei. Mężczyzna wrócił z lunchu tak szczęśliwy, że po trochu udzieliło się to też Minowi, który wychodząc z pracy nie mógł powstrzymać zadowolonego uśmiechu.
Więc zupełnie nie mógł zrozumieć, co robił właśnie w barze z Yunho i dlaczego nalewa mu właśnie kolejną szklaneczkę soju. Przecież nawet go nie lubił, przez cały czas ich znajomości tolerując go tylko ze względu na Jaejoonga. Inna sprawa, że przyjaźni swojego faceta z tym neandertalczykiem też do końca nie rozumiał, ale widać, że jakoś się sprawdzała, więc po prostu ją akceptował.
- Ona się wyprowadziła, zmieniła nawet numer telefonu… Co ja jej takiego zrobiłem? – Ho położył głowę na stoliku. Changmin musiał przyznać, że wyglądał naprawdę żałośnie i nawet jemu ciężko było po prostu go zignorować.
- Yunho, ta dziewczyna… Chyba zdajesz sobie sprawę, że po prostu chciała cię wykorzystać?
Wiedział, że powinien być delikatny, ale z drugiej strony chciał być szczery.
Yunho uniósł głowę i spojrzał na towarzysza ze łzami w oczach.
- I co z tego? Powiedz mi, jakie to ma znaczenie, kiedy się kogoś kocha?
Mężczyzna wychylił stojący przed nim kieliszek z alkoholem i skrzywił się lekko. Min był naprawdę wstrząśnięty tym wyznaniem. W końcu do tej pory Ho traktował kobiety jak rozrywkę, nigdy nie angażując się emocjonalnie. Widać potrzebował, żeby któraś tak samo potraktowała jego. Tylko nawet Changmin nie mógł przejść wobec jego cierpienia obojętnie. Tym bardziej, że wywołała je ta sama kobita, która w ostatnim czasie namieszała w życiu jego bliskich.
- Może po prostu powinieneś o niej zapomnieć?
- A ty mógłbyś tak po prostu zapomnieć o Jaejoongu?
Min nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. I nie myślał nawet, że uczucia jakie Ho żywił do Shimhee mogą być tak silne.
- Nigdy – odpowiedział w końcu.
- Pomóżcie mi ją znaleźć, proszę…
Changmin nie wiedział, co powinien zrobić. Marysia była dla niego jak siostra, a ta kobieta wyrządziła jej tak wiele złego. Z drugiej strony, zawsze twierdził, że każdy zasługuje na drugą szansę.
- Porozmawiam z Jae i zrobimy, co w naszej mocy.
Na dźwięk tych słów, twarz Yunho rozjaśnił niepewny uśmiech. Nigdy nawet nie przypuszczałby, że otworzy się przed Changminem, a teraz prosił go o pomoc, czując się bezradny jak dziecko. Wpadł na niego przypadkiem na ulicy i zanim zastanowił się, co robi zaprosił go do baru. Potrzebował czyjejś obecności, bo inaczej mógłby po prostu zwariować. Nawet jeżeli był to ktoś, kto nigdy za nim nie przepadał. Teraz jednak wykazał się niezwykłym taktem i wyrozumiałością. Pierwszy raz Ho zrozumiał dlaczego jego przyjaciel z dzieciństwa związał się z ty, na pierwszy rzut oka zarozumiałym elegancikiem. Był z niego po prostu dobry człowiek.
Yunho nie odzywał się więcej, tak samo jak Min, ale obaj czuli, że od tej chwili ich relacje muszą się zmienić. Żaden nie liczył na wielką przyjaźń, ale topór wojenny na pewno został zakopany.


Yoochun ułożył śpiącą Marysię w jej łóżku i napisał kilka słów wyjaśnienia na kartce, którą położył na stoliku obok. Wyciągnął z kuchni Yoohwana, nie pozwalając mu nawet na dokończenie spaghetti. Młody widząc minę brata nie protestował. Pożegnali się z Jaejoongiem i nie zamieniając ze sobą nawet słowa, ruszyli na parking.
- Moim samochodem – mruknął Chun, widząc, że Yoohwan kieruję się do swojego auta.
- Ale…
- Nie ma czasu na dyskusje!
Młodszy nie do końca rozumiał zachowanie brata, ale postanowił nie protestować. Posłusznie wsiadł i zapiął pasy nie odzywając się już więcej. Dopiero po pewnym czasie, kiedy zdał sobie sprawę dokąd jadą, spojrzał na brata zszokowany.
 - Hyung! Odbiło ci? Dlaczego ciągniesz mnie do rodziców!
- Chcę porozmawiać z ojcem i wyjaśnić to wszystko, raz a porządnie.
- Chcesz się poddać? – Yoohwan uniósł brew.  Yoochun pokręcił głową.
- Raczej chce mu wypowiedzieć wojnę, jak równy przeciwnik.
- To znaczy, że się zgadzasz? Nie wycofasz swojej kandydatury? – młodszy z szerokim uśmiechem przyglądał się bratu.
- Nie wycofam, ale będziesz musiał mi pomóc.
- Zawsze do usług. Mam tylko nadzieję, że będziesz mnie słuchał. Inaczej daleko nie zajdziemy.
Obaj zaczęli się śmiać, ale im bliżej rodzinnego domu, tym ich miny stawały się poważniejsze.

Yoochun zaparkował na podjeździe i bez mrugnięcia okiem wyszedł  z auta. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, dopóki miał w sobie dość odwagi. Pewnym krokiem zmierzał do drzwi, nie zwracając nawet uwagi, czy brat idzie za nim. Złapał za klamkę, ale zanim ją nacisną zamknął oczy i odetchnął głęboko.

Kiedy weszli do salonu oniemieli obaj. Zastał ich widok bardzo niecodzienny. Ich matka ze łzami w oczach stała na środku pomieszczenia trzymając w ręku rączkę walizki. Ojciec siedział w fotelu ze szklanką whiskey w dłoni i nie parzył nawet na żonę. Nie zauważył nawet pojawienia się swoich synów.
-  Co tu się dzieje? – zapytał Yoochun.  Dopiero wtedy mężczyzna spojrzał w ich stronę.
- Nic, co powinno zaprzątać wam głowę – ojciec odpowiedział sucho.
- Mamo? – Yoohwan podszedł do roztrzęsionej kobiety i próbował spojrzeć jej w oczy.
- To nic synku. Po prostu postanowiłam… Ja muszę się wyprowadzić.


-------
ps. po długiej przerwie~~! wracam i czekam na komentarze ;) buziaki~~!